czerwiec 2014

Olympusa strzał w dziesiątkę

„Panie Łukaszu, wysyłam towar…” – komunikat z kwatery głównej Olympusa był krótki i zwięzły. Wiedziałem dobrze, co to oznacza, przygotowywałem się do tej chwili od dłuższego czasu. Informatorzy już wcześniej dali cynk, że na ulicę trafiło coś zupełnie nowego, ale nie sposób było to dostać w legalny sposób. Pytałem wszędzie i każdego, ale nikt nie chciał gadać – mówili, że nic nie wiedzą, kazali czekać na swoją kolej. Nie chciałem naciskać, jeszcze ktoś by mnie uciszył, ale naprawdę bardzo potrzebowałem tego towaru. Był świeży, jeszcze ciepły, podobno klasa premium, a z każdą działką robił się jeszcze lepszy, choć przestrzegano, aby nie przesadzać z czasem ekspozycji, bo potrafił wypalić do białości. Chciałem spróbować i właśnie tym razem szczęście się do mnie uśmiechnęło. Na drugi dzień trzymałem go już w dłoni – srebrnego Olympusa E-M10 – i miałem tylko dziesięć dni na, by sprawdzić, jak mocno kopie.

więcej»

Kącik Onanisty Sprzętowego: Olympus E-M10 – osiągi DR

Temat zakresu DR budzi wiele kontrowersji i sporów, który aparat jest lepszy, a który gorszy. Fora internetowe pękają w szwach od dyskusji, w których uczestnicy okładają się po głowach wykresami dostarczanymi przez mniej lub bardziej kompetentne portale zajmujące się testowaniem aparatów. Ja wykresów robić nie potrafię, ale to żadna strata, biorąc pod uwagę to, jak bardzo „pasjonujące” jest ich oglądanie. Nie potrafiłbym nawet wyliczyć, jaki zakres DR wyrażony w wartościach EV posiada dany aparat. Nie sądzę, aby komukolwiek taka wiedza była potrzeba do fotografowania. Skupię się więc jedynie na dwóch przykładach zaczerpnięty z fotograficznej praktyki, pokazujących osiągi Olympusa E-M10 w kwestii użytecznego zakresu DR. Jako że jedynym aparatem, do którego mogłem go porównać, był Fujifilm X-E1, to w zestawieniach pojawią się też zdjęcia właśnie z niego, jako punkt odniesienia.

Przykład 1

Olympus E-M10

Fujifilm X-E1

Obydwoma aparatami wykonałem taki sam kadr o takiej samej ekspozycji, naświetlając go do prawej strony histogramu, na czułości iso 200 i w formacie RAW. Różnice w wielkości zdjęć wynikają z innych proporcji boków matryc – w Olympusie jest to 4:3, a w Fuji 3:2. Natomiast różnice w kolorystyce wynikają z innej domyślnej interpretacji balansu bieli przez Lightrooma 5. W obu przypadkach obraz jest jednak maksymalnie jasny, jaki tylko dało się uzyskać, nie przepalając przy tym zachmurzonego nieba. Nie jest to zbyt wymagająca scena, większość kadru nie wymaga żadnej korekcji ekspozycji. Cały pierwszy plan i niebo są wystarczająco jasne, aby było widać wszystkie detale, a jedynie niewielki obszar zacienienia pod wiatą peronu mógłby zostać rozjaśniony. I to właśnie poprawiłem, pilnując, aby efekt końcowy był w miarę naturalny:

Olympus E-M10

Fujifilm X-E1

Tutaj, oprócz podciągnięcia cieni i lekkiego przygaszenia świateł, poprawiłem balans bieli, ustawiając go według wzorca, za który posłużyły mi białe napisy na niebieskiej tablicy na peronie. Nadal widać różnice, chyba nawet się one pogłębiły, ale to już nie jest wina balansu bieli. Pisałem o tym w recenzji, w efekcie wyciągania szczegółów z cieni zdjęcia E-M10 lecą w stronę magenty (w przypadku Fuji w stronę zieleni, ale w dużo mniejszym stopniu), przynajmniej wywoływane w Lightroomie. Z tego, co widziałem, różne programy dają nieco inną kolorystykę, ale potrzebowałbym lat i worka pieniędzy, aby je wszystkie kupić i przetestować. Interesują mnie jednak nie kolory, bo te w dużej mierze można w prosty sposób zmodyfikować, tylko jakość obrazu w cieniach. Tak wygląda ona w zbliżeniu:

Olympus E-M10 w powiększeniu 1:1

Fujifilm X-E1 w powiększeniu 1:1

Zdjęcie z E-M10 ma nieco wyższy szum (jednolity i ziarnisty) i lekki zafarb w stronę purpury, ale trzyma przyzwoity poziom. Materiał nadaje się do dalszej obróbki, bez problemów można go odszumić bez znaczącej utraty szczegółów i zdjąć nieco saturacji z purpury i magenty. I choć Fuji wypada nieco lepiej, to osiągi Olympusa dla mnie osobiście są w zupełności wystarczające, przynajmniej do takiego zadania i na bazowej czułości.

Przykład 2

Kolejna seria zdjęć przedstawia już inną, dużo bardziej wymagającą scenę. Te zdjęcia również zostały naświetlone maksymalnie do prawej histogramu, ale obszar bliski prześwietleniu jest w nich bardzo niewielki. Natomiast cała reszta kadru znajduje się w głębokim cieniu, przez co większość zdjęcia jest niedoświetlona.

Olympus E-M10

Fujifilm X-E1

Olympus E-M10

Fujifilm X-E1

Tym razem pozwoliłem sobie na mocniejszą obróbkę, chcąc uzyskać obraz przypominający przerysowany HDR. To, co zrobiłem, sprowadza się głównie do maksymalnego rozjaśnienia cieni i przygaszenia świateł oraz podniesienia ekspozycji o 2EV z porządną szarżą po suwaku Clarity. Taka operacja zawsze wiąże się zauważalną degradacją jakości obrazu, niezależnie od tego, jak doskonałą matrycę miałby aparat. Na miniaturkach nie jest to może jeszcze widoczne, ale pewne oznaki już da się zauważyć. Na zdjęciu z E-M10 jeszcze wyraźniej zarysował się problem fioletowego zabarwienia czerni, które rzuca się w oczy dużo bardziej, niż sam szum. W powiększeniu natomiast wygląda to tak:

Olympus E-M10 w powiększeniu 1:1

Fujifilm X-E1

Z tą purpurą/fioletem/megentą/tym czymś (niepotrzebne skreślić) już nie tak łatwo będzie sobie poradzić bez mocniejszej desaturacji stosowanej lokalnie. Ziarnistość jest w normie jak na tak mocną obróbkę. Nie ma ani śladu bandingu, co jest świetnym rezultatem. Niestety tam, gdzie szum można ukryć zmniejszając rozmiar zdjęcia, zafarbu już się nie pozbędziemy. Przy naprawdę ekstremalnej obróbce trzeba się z tym liczyć. Jeśli jednak już sobie z tym poradzimy, to zdjęcie powinno być jak najbardziej użyteczne, przynajmniej według moich kryteriów.
Istnieje możliwość, że tę kolorową niemiłą niespodziankę zawdzięczamy Lightroomowi, ale tego już nie jestem w stanie sprawdzić samemu. Gdyby ktoś chciał pobawić się tymi RAWami w innych wywoływarkach, to tutaj znajdzie pliki. Sam jestem ciekaw rezultatów. 

Kącik Onanisty Sprzętowego: Olympus E-M10 – tryb HDR

Tryb HDR w Olympusie E-M10 siedzi sobie w menu, bodajże w drugiej zakładce. Działa on na dwa sposoby: mniej lub bardziej „hadeerowy”. Cały myk polega na tym, że aparat robi za jednym razem serię czterech zdjęć, po czym automatycznie łączy je w obraz o rozszerzonym zakresie tonalnym, czyli zawierającym więcej szczegółów zarówno w jasnych, jak i w ciemnych partiach (zapewne robię z siebie idiotę, bo każdy wie, czym jest HDR). Seria zdjęć następuje szybko, a przetwarzanie jej trwa zaledwie kilka sekund, więc idzie to całkiem sprawnie. Co ciekawe można fotografować nawet obiekty w ruchu, bo aparat jest na tyle inteligentny, że wybiera sobie pozycję takiego obiekt z jednej klatki i wstawia go do wynikowego zdjęcia tak, żeby nie wyszedł poruszony. Cuda wianki!

Trzeba jednak uważać, aby nie poruszyć aparatem w czasie wykonywania serii zdjęć przy dłuższych czasach naświetlania, bowiem przesunięcie pomiędzy kadrami może być już tak duże, że zdjęcie wyjdzie nieostre – mimo że raw zapisany z jednej klatki będzie bez zarzutu (mając ustawiony tryb raw+jpeg oprócz wynikowego obrazu HDR otrzymujemy też „surówkę” naświetloną w sposób konwencjonalny). Szkoda, że w trybie HDR o wszystko troszczy się automat, aż do tego stopnia, że przestaje działać kompensacja ekspozycji. Czasem na histogramie widać, że zdjęcie „idzie w przepał” tak duży, że nawet HDR sobie z nim nie poradzi i aż prosi się o przyciemnienie o działkę lub dwie. Skierowanie aparatu pod słońce i zablokowanie ekspozycji rozwiązuje problem – przycisk Fn1 odpowiedzialny za tę funkcję na szczęście działa. Poniżej widać poglądowe kadry, przedstawiające różnice między trybem standardowym (wyłączony HDR), HDR1 (subtelnym) i HDR2 (mocniejszym):

HDR wyłączony

HDR1

HDR2

Jeśli mam być szczery, to kapcie mi z wrażenia nie spadły. Podoba mi się, jak są zachowane światła w trybie pierwszym, ale oczekiwałbym bardziej zdecydowanej ingerencji w cienie. Z kolei tryb drugi produkuje zbyt płaskie zdjęcie, któremu brakuje kontrastu. Da się je odrobinę podkręcić w dowolnym programie graficznym, ale chyba nie o to chodziło w automacie. Skoro trzeba bawić się w postprodukcję, to równie dobrze można pogrzebać w rawie. A jak wygląda raw wywołany w taki sposób, aby wyglądał jak HDR? Ano tak:

HDR

RAW

HDR w powiększeniu 1:1

RAW w powiększeniu 1:1

Nie wiem, czy to wynik nadmiernej kompresji, czy aparat idzie na skróty dokonując obliczeń przy łączeniu poszczególnych klatek składowych HDRa, ale dobrze to nie wygląda. Na każdym zdjęciu, jakie zrobiłem, był ten sam problem z czernią, której odcięcie następuje ewidentnie zbyt szybko. Ponadto zdjęcie traci mocno na szczegółowości, być może z powodu nieznacznego przesunięcia klatek i niedoskonałego algorytmu, który próbuje je zniwelować. Test należałoby jeszcze powtórzyć, ustawiając aparat na statywie, ale to już pozostawiam komuś innemu.
Komu potrzebny jest tryb HDR w E-M10? Hmm… Zapewne komuś, kto brzydzi się rawami i woli poświęcić jakość obrazu, byle tylko w nich nie grzebać. Ewentualnie ktoś, kto z góry wie, że nie będą to jego zdjęcia życia i w najlepszym wypadku trafią na Facebooka albo na papier w formacie 10×15 cm. Na miniaturce nie widać żadnych niedoskonałości, więc takie podejście może ma nawet sens. Wszystkim innym raczej odradzam korzystania z tej funkcji i zalecam tworzenie HDRów w postprodukcji lub po prostu obróbkę pojedynczego rawa, który powinien sprawdzić się wyraźnie lepiej w sytuacji, gdy wymagany jest rozszerzony zakres DR. Na koniec jeszcze jeden przykład pokazujący różnice między HDRem prosto z puszki, a RAWem obrobionym w 3 minuty:

Kącik Onanisty Sprzętowego: Olympus E-M10 – poziom szumów

Typowy test szumów na portalach fotograficznych z reguły wygląda tak: jest sobie jakaś scenka złożona z butelek, kredek, spinaczy biurowych i mnóstwa innych drobiazgów, których nigdy nie będziemy fotografować, wszystko to solidnie doświetlone studyjnymi lampami, dużo jasnych tonów i żadnych głębokich cieni. Są to warunki kompletnie oderwane od praktyki, bo zwykle wysokich czułości używa się tam, gdzie światła brakuje. Poza tym to właśnie w ciemnych partiach obrazu szum jest najbardziej wyraźny. Od jakiegoś czasu w testach na dpreview można wybrać scenkę wykonaną przy słabym oświetleniu żarowym, lecz tam z kolei zdjęcia są odszumiane, bowiem używany jest Lightroom na ustawieniach standardowych, czyli z włączonym usuwaniem szumu chrominacji. Za każdym razem, gdy oglądam te sample, myślę sobie, że portale fotograficzną robią wszystko, aby nie skrzywdzić za bardzo aparatów, które testują.

Mój „test” jest dużo bardziej wymagający. Wylazłem pewnej nocy w miasto, postawiłem E-M10 na statywie i zrobiłem serię zdjęć, podnosząc czułość o 1 EV. Dokładnie w ten sam sposób potraktowałem Fuji, trzymając się tych samych parametrów ekspozycji (różnica jest pomijalna i wynika z tego, że Fuji stosuje trochę niestandardowe czasy, np. 8,5 s zamiast 8 s lub 4,3 s zamiast 4 s). Rawy wywołałem w LR5, całkowicie wyłączając odszumianie. W wyniku tego szum stał się nieco bardziej wyraźny, ale zdjęcia na najwyższych czułościach odzyskały nieco kolorów (np. liście na drzewach stały się zielone, a nie ciemnoszare). Tak prezentuje się scena w całej okazałości:

Olympus E-M10

Fujifilm X-E1

Mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone, że zdjęcia nie trzymają pionu i lecą w prawo – jak mi się statyw ustawił przy pierwszym zdjęciu, tak już pozostał nietknięty. A poziomica jest dla mięczaków! Dla największych twardzieli mam zaś cropy:







Drobny szum towarzyszy Olympusowi już od najniższej czułości. Nie jest to spowodowane długim czasem naświetlania, bo i na zdjęciach robionych za dnia da się w powiększeniu zauważyć kaszę np. na niebie. Osobiście nie jest to dla mnie żaden problem. Dlaczego? Dlatego, że oglądanie zdjęć w powiększeniu 1:1 na 21-calowym monitorze to mniej więcej to samo, co oglądanie wydruku wielkości 1,3 x 1 m z odległości 50 cm. Jeśli więc ktokolwiek sądzi, że taki szum może mieć znaczenie w praktyce, to albo świruje bażanta, albo na kółku fotograficznym w gimnazjum nosił na mundurku tarczę „Wzorowy Onanista”. Znaczenie szumu zaznacza się dopiero na wyższych czułościach. Z tego, co widać, szum wzrasta w sposób przewidywalny i jednostajny wraz ze wzrostem iso, do czasu napotkania wartości 6400, gdzie następuje już bardziej wyraźne załamanie jakości i tutaj zapanowanie nad nim może już być problematyczne. Osobiście trzymałbym się iso 3200 tak długo, jak to tylko możliwe, a iso 6400 pozostawił tylko na najbardziej ekstremalne sytuacje. Strata Olympusa w poziomie szumów w stosunku aparatów APS-C jest taka, jakiej należało się spodziewać biorąc pod uwagę różnicę w wielkości matryc, czyli ok. 1 EV.