31
2016Akta zakładowe

Uwielbiam podejmować fotograficzne wyzwania i próbować nowych rzeczy, poszukiwać. Tylko w taki sposób można pokonać swoje demony, które blokują nas przed postawieniem kroku naprzód i zmuszają nas do dreptania w miejscu. Przypuszczam, że każdy, kto cokolwiek tworzy, miewa czasem wrażenie, że utkwił w martwym punkcie i zaczyna zjadać swój własny ogon. Przełamując zimowy marazm postanowiłem więc spędzić pewien lutowy weekend w wyjątkowym miejscu i z wyjątkowymi ludźmi, by postawić swoje pierwsze kroki w fotografii aktu. Swoją drogą miejsce, do którego przyszło mi trafić, walczy teraz o przetrwanie…
Fotografowanie ludzi to szeroka dziedzina, mająca różne oblicza. Najbardziej oczywistym z nich, jaki przychodzi mi do głowy, jest typowy portret – czy to studyjny, czy plenerowy, ale powstający w kontrolowanych warunkach. Sprowadza się on do tego, że jest z jednej strony jest sobie operator aparatu, zwany dumie fotografem; z drugiej strony mamy jakiegoś ludzia (przynajmniej sztuk: jeden), zwanego dalej modelem lub modelką, który zjawił się tam w celu pozowania do zdjęć; a z trzeciej strony mamy proces komunikacji między fotografem a modelem, w którym to dogadują się oni, w jaki sposób wykonać swoją pracę, aby mniej lub bardziej przemyślaną wizję przelać na gotowy obraz.
Taki rodzaj fotografii zawsze sprawiał mi problemy i unikałem go jak diabeł święconej wody. Z łatwością mogę wtopić się w otoczenie i fotografować przypadkowych ludzi, którzy znaleźli się na ulicy w danym miejscu i o danym czasie z kompletnie nieznanych mi powodów. Mogę polegać wyłącznie na swojej spostrzegawczości i refleksie, by odtworzyć na zdjęciach mały wycinek rzeczywistości, którą zastałem, ale której nie wykreowałem. Dla wielu ludzi fotografia uliczna jest wyzwaniem, wymagającym przełamania bariery, jaką jest robienie zdjęć nieznajomym bez wcześniejszego uprzedzenia ich o tym fakcie. Dla mnie zaś jest to ogromna ulga, że nie muszę nikim dyrygować, wydawać poleceń, ustawiać z kąta w kąt, dzięki czemu mogę się skupić na obserwacji strumienia zdarzeń, płynącego przed moimi oczami niezależnie ode mnie.
Musiałem coś z tym zrobić, a najlepszym sposobem było rzucić się na głęboką wodę. Nie dość, że zachciało mi się wziąć udział w typowej portretowej sesji zdjęciowej, to w dodatku miał to być kobiecy akt. Nagość sama w sobie nie była dla mnie żadnym wyzwaniem. Tym bardziej, że nie chodzi tu o to, żeby po prostu pstryknąć fotkę gołej babie, jak mawia Konrad, który tego weekendu stał się szefem całego przedsięwzięcia i moim mentorem w kwestii fotografii aktu. Chodzi o to, żeby opowiedzieć jakąś historię i wywołać u widza określone emocje bądź przemyślenia, zaś sama nagość ma być tylko jednym z wielu środków wiodących do tego celu. Wyzwaniem był sam proces komunikacji i zbudowania wizji efektu końcowego, jaki chciałbym osiągnąć. Na szczęście Konrad ma wystarczająco duże doświadczenie i niezaprzeczalne zdolności dydaktyczne, dzięki czemu udało mu się wbić mi (i kilku innym uczestnikom tego wydarzenia) do głowy, przynajmniej w teorii, całkiem pokaźną ilość przydatnej wiedzy i sprawdzonych schematów postępowania.
Nie mniej pomocna okazała się Natalia, która była nie tylko głównym „narzędziem”, przy pomocy którego chcieliśmy tę naszą wizję zrealizować, ale też nieocenionym źródłem uwag, pomysłów i inspiracji. Ponadto jako modelka wykazała się pełnym profesjonalizmem, będąc w zespole fotograf-modelka prawdopodobnie jedyną osobą, która w pełni wiedziała, co czyni. Realizacja całego przedsięwzięcia byłaby też niemożliwa bez pracy i cennych porad Alicji, która odpowiedzialna była za wykonanie kostiumu inspirowanego twórczością Stasysa Eidrigevičiusa. Kostium ten został co prawda rozerwany na strzępy w końcowej scenie, niemniej jednak kawał dobrej roboty! Drugim fotografem był Tomasz, z którym wspólnie główkowaliśmy nad całym projektem i razem też go realizowaliśmy, choć zdjęcia wyszły nam tak różne, że nie dało się wybrać z nich kilku na tyle spójnych, aby opowiedzieć za ich pomocą całą historię. Stąd każdy z nas skupił się na swojej opowieści, z których swoją przedstawiam na niniejszych zdjęciach.
Scenerię dla warsztatów stanowił Zakład – miejsce o dość nieprecyzyjnej, ale zarazem wiele mówiącej nazwie. Coś mnie mocno ciągnie do industrialnych klimatów, więc byłem wręcz wniebowzięty już od pierwszych chwil, gdy moja stopa przekroczyła próg tego miejsca. Jest to zakład stolarski, ślusarski, spawalniczy, krawiecki, elektroniczny i w ogóle każdy możliwy do wyobrażenia, ulokowany w jednej otwartej przestrzeni, wypełnionej licznymi maszynami, narzędziami, zakamarkami i wytworami pracy ludzi, którzy potrafią swoją kreatywność wykorzystać w produktywny sposób. Zakład to miejsce dla takich właśnie ludzi, którzy nie mają środków, aby tworzyć we własnym zakresie. W warsztacie znajdą zaś nie tylko odpowiednie zaplecze techniczne, ale i sztab fachowców, którzy nauczą ich rzemieślniczej sztuki. Idea genialna! Niestety inicjatywa ta jest obecnie zagrożona, bowiem nowy właściciel budynku chce, aby Zakład zniknął stamtąd do końca kwietnia, a miejsce to ma podobno zostać zrównane z ziemią. Mam nadzieję, że Zakład pokona swoje demony – kibicuję mu z całego serca!
Konrad: tu i tu.
Natalia: tutaj.
Alicja: tu i tu.
Zakład: tutaj.
Brzoza
Doskonale :))
Oklaski!
Robert 1088
No to teraz czas na Twój własny projekt .