BLOG

Kombajn E-M5 Mark II

Nic się nie dzieje, wieje nudą, w fotograficznym światku posucha, ludzie bądź to smażą się w piekielnych upałach, bądź uciekają przed ulewą, albo siedzą w pracy i odliczają godziny do zbliżającego się weekendu. A weny do pisania bloga brakuje bardziej, niż zwykle – ot, sezon ogórkowy w pełni, w dodatku piąteczek (tak naprawdę piszę to w poniedziałek – jeszcze gorzej). To chyba dobra okazja, żeby zakasać rękawy i zabrać się w końcu za recenzję kolejnego aparatu, z którą od dłuższego czasu nie mogę ruszyć z miejsca. Najtrudniej jest zacząć, a więc zaczynam byle jak, a potem już pójdzie z górki. Przedstawiam Olka Piątego, Marka Drugiego!

więcej»

Hrvatska vizija

Yugo – ciepły i wilgotny wiatr wiejący z południa wzdłuż wschodniego wybrzeża Adriatyku. Przynosi pogorszenie pogody, o czym przekonałem się na własnej skórze, wychodząc przed 5 rano z domu na „polowanie” na wschód słońca. „Dobro, dobro” – a tak dzień wcześniej skwitował prognozę pogody Chorwat, u którego jedliśmy kolację. Jego entuzjazm był nieco przesadzony… Gdybyś ktoś zastanawiał się, jak wygląda zdjęcie z aparatu ustawionego na statywie, który wiatr zdmuchnął w chwili naświetlania zdjęcia, to powyżej jest tego przykład. Wiem, obrazek nadaje się do kosza, ale mimo to przeglądając zdjęcia z urlopu ciągle do niego wracałem. Ma w sobie coś mocnego, podoba mi się. Cóż, nie zawsze wszystko wychodzi tak, jak tego chcemy. Czasem wychodzi lepiej…

więcej»

Fujifilm X-T1, rycerz w srebrnej zbroi

Jakiś czas temu w recenzji Fujifilm X100T zarzekałem się, że to już koniec z zakupami sprzętowymi na dłuższy czas. Złożonej sobie obietnicy póki co nie złamałem, ale nikt przecież nie powiedział, że nie mogę sprzętu ukraść. Analizując jednak wnikliwie aspekty moralne takiego występku doszedłem do wniosku, że chyba lepiej będzie sprzęt wypożyczyć. Napisałem więc prosto do producenta, zastosowałem kilka trików nabytych na studiach przy pisaniu podań o dopuszczenie do egzaminów poprawkowych, odczekałem swoje i voilà! Srebrzysty X-T1 zagościł u mnie tylko na kilka dni, ale to wystarczyło, aby przyjrzeć mu się uważnie.

więcej»

Żegnaj, Lightroomie!

Od kilkudziesięciu godzin szukam swoich kapci. Pospadały mi z wrażenia, gdy Google opublikował najnowszą wersję swojej aplikacji do edycji zdjęć. Prawdę mówiąc nie miałem najmniejszego zamiaru o niej pisać, bo to przecież aplikacja na smartfona, a nie kombajn do poważnych zastosowań. Zresztą o poprzedniej wersji już raz wspominałem tutaj, więc limit pisania o pierdołach został wyczerpany na najbliższe kilka lat. Miałem już prawie gotowy post o tym, w jaki sposób obrabiam zdjęcia przy użyciu wtyczek Google Nik Collection, ale coś mnie podkusiło, żeby wypróbować najnowszego Snapseeda 2.0. I po kilku chwilach obcowania z tą aplikacją cała koncepcja uległa zmianie: poprzedni post wylądował w koszu, a ja siedzę boso i cieszę się jak głupi.

więcej»

Fujifilm X100T – trzy razy jeden

Gadżeciarstwo to ciężka choroba, która w fotograficznym światku odcisnęła szczególne piętno. Prawdą jest, że fotografia należy do grupy hobby/profesji dość mocno związanych z narzędziem koniecznym do jej uprawiana. Producenci prześcigają się w tworzeniu coraz nowszych i zawaansowanych technologicznie urządzeń, mamiąc klientów obietnicą lepszych zdjęć czy nowych możliwości, jakie się przed nimi otworzą, gdy ci zakupią kolejny aparat lub obiektyw. No a baranki kupują, w dobrej wierze oczywiście, najczęściej nawet nie zdając sobie sprawy ze swojej ułomności i wierząc mocno w słuszność (lub wręcz konieczność) podjętej decyzji. Jak się z tego wyleczyć? Kupić sobie kolejny aparat!

więcej»

Z szuflady

Dokładnie dziś obchodzimy rocznicę zakończenia emisji serialu „Złotopolscy” oraz kilka innych mniej istotnych wydarzeń z dziedziny historical fiction. Do końca roku pozostało 6 dni, co znaczy, że niewiele czasu zostało do zmiany kalendarza. Kończący się rok to też doskonała okazja do uporządkowania pewnych spraw, które przez długi czas odkładało się na później. Z drugiej strony każdy pretekst jest dobry, żeby odejść od świątecznego stołu jeszcze o własnych siłach. W związku z tym siadam do komputera i przekopuję się przez czeluści twardego dysku, poszukując zdjęć, które jeszcze nie doczekały się publikacji. Cholera, jest ich więcej, niż myślałem!

więcej»

Odwyk od szarości

Moje zdjęcia są podobno zbyt ponure, takie szare i mało radosne – dowiedziałem się ostatnio. W zetknięciu z krytyką mogłem zachować się jak przystało na dumnego i pewnego siebie ahrrrtystę, czyli zaciągnąć się papierosem, splunąć i wypuściwszy dym wycedzić przez zaciśnięte zęby kilka szorstko brzmiących słów, które można byłoby przetłumaczyć jako „idź w pokoju, mój przyjacielu”. Ale że artysta ze mnie żaden, zdobyłem się na odrobinę refleksji i postawiłem sobie pytanie: jakże to tak? To prawda, że ostatnio pisałem coś o czarno-białych zdjęciach, które rzeczywiście bardzo lubię, ale przecież kolorowe zdjęcia też chyba potrafię robić. Hmm… Potrafię?

więcej»

Czarno na białym

Od czasu wykonania pierwszej na świecie kolorowej fotografii minęło już ponad 150 lat. Mimo, że fotografie czarno-białe wcale nie są rzadkością – wciąż widujemy je często – to przywykliśmy już do koloru i uważamy go za coś oczywistego. Gdyby sprzedawca w markecie próbował nam sprzedać czarno-białego Rubina (tak, tak, był też kolorowy, burżuje!) zamiast wypasionego 50-calowego telewizora HD, zabilibyśmy go śmiechem. Gdybyśmy podpisując nową umowę z operatorem komórkowym otrzymali telefon wykonujący fotki jedynie w odcieniach szarości, natychmiast oddalibyśmy go w ramach reklamacji. Nawet szary papier toaletowy budzi już niesmak, choć nie wiem, czy w tym przypadku to właściwe słowo. A mi kolor czasem przeszkadza, więc pozbywam się go bez skrupułów. Każdy ma swój sposób, jak to zrobić – przynajmniej każdy, kto ma cokolwiek wspólnego z fotografią. Ja pokażę, jak to robię po swojemu.
więcej»

Olympusa strzał w dziesiątkę

„Panie Łukaszu, wysyłam towar…” – komunikat z kwatery głównej Olympusa był krótki i zwięzły. Wiedziałem dobrze, co to oznacza, przygotowywałem się do tej chwili od dłuższego czasu. Informatorzy już wcześniej dali cynk, że na ulicę trafiło coś zupełnie nowego, ale nie sposób było to dostać w legalny sposób. Pytałem wszędzie i każdego, ale nikt nie chciał gadać – mówili, że nic nie wiedzą, kazali czekać na swoją kolej. Nie chciałem naciskać, jeszcze ktoś by mnie uciszył, ale naprawdę bardzo potrzebowałem tego towaru. Był świeży, jeszcze ciepły, podobno klasa premium, a z każdą działką robił się jeszcze lepszy, choć przestrzegano, aby nie przesadzać z czasem ekspozycji, bo potrafił wypalić do białości. Chciałem spróbować i właśnie tym razem szczęście się do mnie uśmiechnęło. Na drugi dzień trzymałem go już w dłoni – srebrnego Olympusa E-M10 – i miałem tylko dziesięć dni na, by sprawdzić, jak mocno kopie.

więcej»

Żelazne zasady

Fotograficzne rzemiosło to trudna sztuka. Ewentualnie sztuka fotografowania to trudne rzemiosło. Oba te twierdzenia są o tyleż prawdziwe, co fałszywe. Z całą pewnością w samej czynności nazywanej fotografowaniem nie ma nic trudnego, a przynajmniej nic trudniejszego od mycia zębów – każdy przecież to robi. No dobra, nie każdy… Niemniej jednak każdy może to robić przy minimalnym udziale chęci, a czasem nawet wbrew chęciom, ale w wyuczonym odruchu. Prawdziwe z kolei jest to, że teoria fotografii zawiera przynajmniej kilka dość trudnych do zrozumienia twierdzeń, które przysparzają problemów nawet tym, co na praktyce fotograficznej zjedli zęby (oni są zwolnieni z mycia). Właściwie tych twierdzeń jest cała masa – żelaznych reguł, których należy się trzymać, by zrobić zdjęcie życia. Większość z nich to niestety pospolite farmazony.

więcej»