Czarno na białym

Od czasu wykonania pierwszej na świecie kolorowej fotografii minęło już ponad 150 lat. Mimo, że fotografie czarno-białe wcale nie są rzadkością – wciąż widujemy je często – to przywykliśmy już do koloru i uważamy go za coś oczywistego. Gdyby sprzedawca w markecie próbował nam sprzedać czarno-białego Rubina (tak, tak, był też kolorowy, burżuje!) zamiast wypasionego 50-calowego telewizora HD, zabilibyśmy go śmiechem. Gdybyśmy podpisując nową umowę z operatorem komórkowym otrzymali telefon wykonujący fotki jedynie w odcieniach szarości, natychmiast oddalibyśmy go w ramach reklamacji. Nawet szary papier toaletowy budzi już niesmak, choć nie wiem, czy w tym przypadku to właściwe słowo. A mi kolor czasem przeszkadza, więc pozbywam się go bez skrupułów. Każdy ma swój sposób, jak to zrobić – przynajmniej każdy, kto ma cokolwiek wspólnego z fotografią. Ja pokażę, jak to robię po swojemu.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że tekst ten nie przyniesie niczego odkrywczego. Konwersja kolorowego zdjęcia do odcieni szarości to nie fizyka kwantowa i w zasadzie każdy potrafi to zrobić – wystarczy jedno kliknięcie w dowolnym programie graficznym. Ci zaś, którzy lubią trochę posiedzieć nad zdjęciami i przy nich pogrzebać, z pewnością doskonale już wiedzą co należy zrobić, aby uzyskać zamierzony rezultat. Nie chcę wyważać otwartych drzwi, ale przy różnych okazjach kilka osób pytało mnie, jak uzyskać taki czy inny efekt na czarno-białych fotografiach. Wychodzi więc na to, że albo robię to jakoś inaczej, albo – co bardziej prawdopodobne – nie wszyscy czują się pewnie w tego typu edycji zdjęć. I mimo, że mój workflow w zasadzie nie różni się niczym od tego, jaki prezentowany jest w różnego rodzaju poradnikach, to i tak go przedstawię, bo i tak nic innego nie mam do powiedzenia.

Wstęp zrobił się już nieco przydługi, ale wypada jeszcze napisać w kilku słowach, po co w ogóle konwertować ładne kolorowe zdjęcia do smutnej i ponurej czarnobieli oraz kiedy wypada to zrobić, a kiedy lepiej nic nie ruszać. Po co? Bo kolor czasami bywa nieciekawy i nie wnosi do treści zdjęcia kompletnie nic, tak jak na przykładzie poniżej. Odrobina błękitu na niebie i szaro-bura brudna kamienica to żaden kolor, pozbycie się go jest nawet wskazane. Poza tym usuwając z obrazu kolory przesuwamy uwagę widza na inne elementy kompozycji: teksturę/strukturę, wzór/rytm, światło/cień i kontrast między nimi. To dlatego często niezbyt interesujące zdjęcie w wersji czarno-białej wygląda lepiej, bo mimo braku kolorów dostrzegamy w nim coś, czego nie widzieliśmy w oryginalne. Pamiętaj zatem: jeśli nie masz talentu, rób czarno-białe zdjęcia! A tak zupełnie serio, często też warto odbarwić zdjęcia wykonane na wysokich czułościach, gdzie wysoki poziom szumu (oraz negatywne skutki uboczne jego usuwania) nie pozwala na uzyskanie żywych kolorów. W czarnobieli sam szum jest łatwiejszy do zaakceptowania, bo choć dodaje obrazowi ziarnistości, to nie dodaje żadnych niepożądanych efektów kolorystycznych. A kiedy zachować kolor? Gdy występuje jakiś kolorystyczny kontrast, gdy barwa światła jest ciekawa, gdy kolory występują w konkretnych połączeniach (o tym może innym razem…) lub gdy są dobrze nasycone.

No dobra, do rzeczy! Całą robotę załatwia za mnie program Adobe Lightroom. Po pierwsze dlatego, że ze względu na duży zapas informacji edycji zdjęć najlepiej dokonywać na plikach RAW, a Lightroom to dobra maszynka do takiej roboty. Po drugie dlatego, że inaczej nie umiem… Są jeszcze popularne ostatnio programy oferujące różnego rodzaju filtry, np. Google Nik Collection (w szczególności Silver Efex Pro 2 z tej serii, dedykowany właśnie do fotografii czarno-białej), z których korzystam, ale tylko z wybranych elementów i głównie w fotografii kolorowej – w Lightroomie idzie mi to po prostu szybciej i wygodniej. Pierwszą rzeczą, którą należy zrobić, to całkowicie zdjąć nasycenie ze zdjęcia, czyli pozbawić go kolorów. Suwaka nasycenia jednak nie ruszam, a przełączam się na tryb „Black & White”:

Właściwie na tym można by zakończyć, mamy czarno-białe zdjęcie. Niestety wygląda ono równie nieciekawie, jak to w wersji kolorowej. Jest mdłe i nijakie, brakuje mu kontrastu, dlatego właśnie dodam go w następnych krokach. Podobnie jak w przypadku nasycenia, i tym razem nie użyję jednak suwaka kontrastu – w zasadzie nigdy go nie tykam. Zamiast tego osobno potraktuję ciemniejsze i jaśniejsze partie obrazu, zabierając się w pierwszej kolejności za cienie. Nie wiem, czy odwrócenie kolejności i grzebanie najpierw w światłach, a potem w cieniach, przyniesie inny efekt. Chyba nie, ale rytualnie już trzymam się swojego sposobu, co uwalnia mnie od zastanawiania się nad innymi możliwościami i oszczędza mi czasu. Za cienie odpowiada suwak „Shadows” i „Blacks” – pierwszy je rozjaśnia/przyciemnia, zaś drugi reguluje poziom czerni, czyniąc ją głębszą lub bardziej przesuniętą w stronę szarości. Zwykle jadę po bandzie i cienie rozjaśniam do oporu (chyba, że na zdjęciu za bardzo nie ma cieni albo chcę zachować je w ciemniejszej tonacji), tak jak tutaj, a czerni dodaję „do smaku” (czyli tak jakby odejmuję z niej jasności, przesuwając suwak w lewo). Na tym zdjęciu okazało się jednak, że wzmocnienie czerni do oporu dało najlepszy efekt, więc też sobie nie żałowałem.. Każde zdjęcie jest jednak inne i należy metodą prób i błędów zmieniać parametry, aż trafi się na najlepszą kombinację. Nie da się zastosować tych samych ustawień do każdego zdjęcia, więc nawet gotowce w postaci filtrów najczęściej trzeba jeszcze poprawiać. Mi wyszło coś takiego:

W następnym kroku zajmuję się jasnymi partiami obrazu i też zrobię to selektywnie. Najpierw patrzę, czy elementy, które są białe, lecz znajdują się w cieniu, są wystarczająco jasne. W tym przypadku moim punktem odniesienia była rama okna znajdującego się w lewym dolnym rogu. Nie jest ona śnieżnobiała, ale to wystarczy, bo później będę jeszcze dodawał kontrastu lokalnego, który tę biel nieco jeszcze wzmocni. W tym przypadku nie musiałem więc nic zmieniać, często jednak zaczynam od suwaka „Whites”, bo białe elementy wyciągnięte z cienia bywają stłumione. Niestety suwak ten wpływa na całe zdjęcie, więc te obszary, które już są jasne, stają się jeszcze jaśniejsze, często przekraczając granicę przepalenia. Korzystam w takich przypadkach z narzędzia „Adjustment Brush” i zaznaczam te obszary pędzelkiem (warto zaznaczyć opcję „Auto Mask”, ułatwiającej trzymanie się krawędzi i „Show Selected Mask Overlay” podświetlającą zamalowany obszar na czerwono, dając dokładniejszy jego podgląd), a następnie zdejmuję przepały suwakiem „Highlights”. Tutaj niebo, której jest najjaśniejszym elementem zdjęcia, nie zostało przepalone, więc nie przesadzałem z tym suwakiem:

Efekt jest taki:

Kiedy już światła i cienie są w odpowiedniej równowadze, czas dodać nieco kontrastu lokalnego, czyli tzw. „Clarity”. Moim zdaniem częstym błędem jest zabieranie się za ten parametr już na samym początku i to w dodatku w nadmiarze. Tym suwakiem można nadać zdjęciu kontrastu, soczystości i nieco dramatycznego klimatu, ale łatwo z nim przesadzić, co też wiele osób mniej lub bardziej świadomie czyni. Jeśli przegniemy, zdjęcie będzie zbyt ciężkie w odbiorze i nienaturalne. Poza tym jeśli dodamy „Clarity” na początku obróbki, to wszystkie późniejsze zmiany kontrastu, świateł i cieni dodatkowo będą jeszcze wzmacniać ten efekt. Dlatego ja dodaję go na koniec i rzadko w ilości większej, niż +30 (tutaj +25), a jeśli potrzebuję więcej, to doprawiam zdjęcie „Tonal Contrastem” z filtrów Google Nik, który nie daje aż tak bardzo ociężałego efektu. Wyszło mi to tak:

Na tym etapie większość pracy mam już za sobą, pozostała już tylko kosmetyka. Często dodaję do zdjęcia jeszcze winietę, żeby odwrócić uwagę widza od brzegów kadru, w których zazwyczaj nie ma nic ciekawego, a skupić ja bardziej na centrum. Ludzki wzrok naturalnie szuka jaśniejszych obszarów, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Ponieważ jasność zdjęcia dopasowałem już wcześniej i nie chcę dodatkowo rozjaśniać centrum kadru, wobec czego efekt ten osiągnę poprzez przyciemnienie brzegów. Tu też należy jednak zachować umiar, bo zbyt mocna winieta sprawi, że zdjęcie będzie niedoświetlone. Można je bez problemów rozjaśnić, ale wtedy kontrast między środkiem a brzegami stanie się nienaturalnie wysoki (chyba, że zależy nam na efekcie symulującym fotografię otworkową). Winietę najlepiej dodać narzędziem „Post-Crop Vignietting” z zaznaczoną opcją „Highlight Priority”, które nie jest tak toporne, jak narzędzie znajdujące się w sekcji korekcji wad optyki. Oto efekt:

I na tym można by poprzestać, lecz ja lubię na sam koniec wyróżnić wybrane fragmenty zdjęcia, które chciałbym, aby bardziej rzucały się w oczy. Niektóre zdjęcia mają jakiś element przewodni, np. samotne drzewo lub twarze ludzi w przypadku portretów. Wymyśliłem sobie, że na moim zdjęciu będzie to zdewastowany neon, pnący się od prawego dolnego rogu karu aż do samego środka. Jak na mój gust jest on za mało widoczny i zlewa się z budynkiem, więc warto go delikatnie podkręcić. W tym celu po raz kolejny użyłem pędzla, zaznaczając interesujący mnie obszar i dodałem na nim nieco ekspozycji i kontrastu lokalnego. Ponieważ wcześniej nie szarżowałem za bardzo z „Clarity”, tutaj mogę dodać go trochę więcej. Zamiast mocno rozjaśniać wybrany fragment jedynie suwakiem „Exposure”, próbuję też różnych kombinacji suwaków „Highlights” i „Shadows”, stosując z umiarem wszystkie trzy jednocześnie:

Jaki koń jest, każdy widzi:

Zdjęcie samo w sobie nie szokuje i sama konwersja na czarnobiel nie uczyniła z niego dzieła sztuki. Wybrałem jednak właśnie takie, bo dobrze pokazuje to, co zamierzałem pokazać. Pominąłem niektóre rzeczy, jak np. manipulowanie krzywymi czy wybranymi kanałami kolorów, ale tylko dlatego, że na tym konkretnym przykładzie takie operacje nie były potrzebne. Zdjęcie źródłowe samo w sobie było tak ubogie w kolory, że zmiana poszczególnych kanałów w niewielkim stopniu przekładała się na wygląd wersji czarno-białej. Jeśli będzie zapotrzebowanie, to może pokuszę się o rozwinięcie tematu. A póki co wystarczy już tych mądrości, łeb mi pęka…