31
2016Flagowiec na sterydach – Fujifilm X-Pro2

Dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami, starzec u zbocza góry Fuji wykrzesał kilka iskier przy pomocy swojego prototypowego aparatu X100, jakby próbując wysondować, czy ściółka jest wystarczająco sucha, by zajęła się ogniem. To, co ujrzał, przerosło jego najśmielsze oczekiwania: tłumy usychających z tęsknoty za dawnymi aparatami entuzjastów fotografii podjarały się nagle niczym neon nad burdelem. Gdy pożoga zaczynała dogasać, Japończycy podrzucili prawdziwą petardę, prezentując model X-Pro1. Eksplozja po raz kolejny ogłuszyła fanów marki Fujifilm, którzy w amoku pobiegli do sklepów, by kupić to cudo na kiju. Nic więc dziwnego, że w tym roku z przerażeniem złapali się za kieszenie, gdy światło dziennie ujrzał najnowszy model X-Pro2. Eksplozja jednak nie nastąpiła… Nadeszła wojna hybrydowa!
A raczej wojna na wizjery hybrydowe, bo to one, oprócz klasycznego dizajnu, były główną cechą rozpoznawczą całej serii X100 i X-Pro1. Ten pierwszy potrafił oczarować, ale był tylko kompaktem, produktem zamkniętym, z ograniczoną możliwością rozbudowy. To dopiero X-Pro1 pozwolił wypłynąć Fujifilm na szerokie wody i nawiązać walkę z konkurencją w kategorii aparatów z wymienną optyką. Przyznam jednak, że mnie osobiście nie zachwycił on aż tak bardzo, kapcie mi nie pospadały. Owszem, wzbudzał zainteresowanie jako coś zupełnie nowego i dotychczas niespotykanego, ale nie na tyle, bym wbiegł do sklepu krzycząc „weźcie moje pieniądze!”. Wkrótce pojawiły się w ofercie inne modele, tańsze, szybsze, mniejsze… Pojawił się też X-T1, również drogo, ale za to będący bardziej dojrzałą konstrukcją, technologicznie dużo lepszą, pozbawioną chorób wieku dziecięcego, z którymi borykały się pierwsze modele. X-Pro1 nagle stał się modelem wyróżniającym się w zasadzie tylko tym hybrydowym wizjerem.
Wygląd i jakość wykonania
Stara prawda głosi, że jeśli coś jest dobre, to tego nie ruszaj, bo jeszcze spieprzysz. Konstruktorzy aparatów fotograficznych lubią zapominać o tej zasadzie i od czasu do czasu spartolić coś, co nikomu wcześniej nie przeszkadzało. Na szczęście konstruktorzy Fujifilm są opieszali we wprowadzaniu rewolucyjnych zmian, więc X-Pro2 niemal w ogóle nie zmienił się pod względem wyglądu. Nadal jest to czarny kanciasty klocek o kształcie i rozmiarze z grubsza identycznym jak u poprzednika. Na pierwszy rzut oka trudno wychwycić różnice, dopiero po dokładniejszej inspekcji widać drobne kosmetyczne w stosunku do X-Pro1.
W dalszym ciągu mamy do czynienia z aparatem przypominającym dalmierzowca czy analogowy kompakt, z widocznym w rogu okienkiem wizjera. Kształt korpusu nie jest szczególnie skomplikowany, nie ma niepotrzebnych przetłoczeń, załamań, zaokrągleń i pierdół. Na pewno może się podobać, a stylistyka ta ma rzeszę swoich zwolenników, do których sam należę. X-Pro2 jest nieco większy i cięższy niż seria X-E czy X100, jednak nie na tyle, aby miało to negatywny wpływ na jego mobilność czy dyskrecję w czasie fotografowania. Jeśli podepniemy do niego niewielką stałkę, których w systemie Fuji jest przynajmniej kilka, istnieje duża szansa, że na ulicy będziemy postrzegani tylko jako niegroźny turysta z przestarzałym pstrykadłem, a nie wścibski paparazzo z dużym czarnym aparatem, który przez obiektyw chce wyssać dusze przypadkowo napotkanych ludzi.
Muszę pochwalić wrażenie wysokiej jakości wykonania, jakie sprawia nowy X-Pro2. Oczywiście percepcja dobrej jakości wykonania niekoniecznie musi iść w parze z trwałością, której nie byłem w stanie sprawdzić w tak krótkim czasie. Wystarczy wykonać aparat z metalu i włożyć do niego ołowiany ciężarek, a już będzie sprawiał wrażenie solidnego, choć w rzeczywistości może być awaryjną kupą złomu. Na korzyść X-Pro2 z całą pewnością jednak przemawia bardzo dobre spasowanie elementów, z których żaden nie skrzypi, nie ugina się, nie wykazuje żadnych luzów. Nawet klapki gniazda kart pamięci, komory baterii i dodatkowych portów, z reguły nie szokujące wyrafinowaniem konstrukcji, tutaj zostały zmontowane precyzyjnie i z dbałością o detale. Skorupa aparatu jest w pełni metalowa, a ogólna jakość wykonania jest podobna do tej z X-T1, tyle że w X-Pro2 pokrywa slotów kart pamięci zamyka się dużo pewniej i trudno otworzyć ją przypadkowo. Aparat jest też uszczelniony, czego dowodem są uszczelki widoczne w kilku newralgicznych miejscach.
Ergonomia użytkowania
Stworzenie aparatu fotograficznego, którego ergonomia odpowiadałaby w każdym możliwym aspekcie wszystkim użytkownikom jest po prostu niemożliwe. Każdy z nas ma inną dłoń, inne przyzwyczajenia i zachcianki (często niesłusznie nazywane potrzebami), a czasem też sami mamy problem z określeniem, czego tak naprawdę chcemy. Przy tym wielu lubi sobie jeszcze zwyczajnie popitolić głupoty. Na wstępie wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: X-Pro2 to nie jest sprzęt dla tych, który chcą obsługiwać aparat jedną ręką. Już samo umieszczenie pierścienia przysłony na obiektywie jasno wskazuje, że do jej zmiany potrzebna jest lewa ręka podpierająca obiektyw od dołu. Jest to cecha charakterystyczna wszystkich aparatów systemu X, których obsługa opiera się na trzech wspomnianym pierścieniu przysłony, tarczy czasów migawki i kółku kompensacji ekspozycji.
Jeśli chodzi o guzikologię, to ciekawym rozwiązaniem, na które natychmiast zwróciłem uwagę w X-Pro2, jest sposób wyboru czułości. Zamiast upychać osobny wihajster do tego służący, Fujifilm zintegrował go z kółkiem wyboru szybkości migawki. Między widocznymi na nim wartościami czasów ekspozycji znalazło się niewielkie okienko, a w nim wartości ISO. By je zmienić należy lekko podnieść kółko i obrócić, jak w wielu klasycznych analogowych aparatach. Sam pomysł uważam za mało odkrywczy, acz genialny w swojej prostocie, choć wolałbym, aby czułości zaznaczone były co 1 EV, a nie 1/3 EV, bowiem zmiana z niskiej wartości na wysoką bądź wiąże się z wielokrotnym obrotem kółka, co trwa kilka sekund. Zamiast zbędnych wartości pośrednich rozszerzyłbym za to możliwości wyboru AutoISO, bo to właśnie z niego korzystam najczęściej. Aktualnie można oczywiście wybrać automatyczną czułość na tarczy, ale tylko jej jeden tryb, mimo że aparat oferuje ich aż trzy – chcąc wybrać pozostałe dwa i tak trzeba więc zajrzeć do menu.
Kolejną nowością jest dżojstik służący do zmiany aktywnego punktu AF. Absolutnie nie jest to żadna rewolucja, w lustrzankach z wyższej półki był on już stosowany od dawna, jednak w Fujifilm pojawił się po raz pierwszy. I nie da się powiedzieć o nim złego słowa, jest to rozwiązanie ze wszechmiar słuszne i powinno być stosowane w każdym aparacie. Dodam, że ilość wspomnianych punktów wzrosła do pierdyliarda, ale na szczęście można je zawęzić do bodajże 77, co i tak uważam za rozpustę, bo sam korzystam najwyżej z kilku. Następną zmianą jest przeniesienie przycisków z lewej strony ekranu na prawą, tak że są teraz w zasięgu kciuka, co w sumie nie ma większego znaczenia, skoro ustaliliśmy, że nie jest to aparat przeznaczony do obsługi jedną ręką. Dodano też przednią rolkę pod spustem migawki, a więc są teraz dwie, tak jak w X-T1 i X-T10, w dodatku obie wciskane. Przycisków funkcyjnych i kombinacji ich dowolnego programowania jest więc pod dostatkiem. Mile widzianą zmianą jest też umieszczenie gwintu statywowego na środku, dokładnie w osi obiektywu. Brawo! Trzeba było latami czekać, aż inżynierowie wpadną na genialny pomysł wywiercenia otworu we właściwym miejscu.
Szmery bajery
Fujifilm nigdy nie ścigał się na ilość wodotrysków oferowanych w swoich aparatach. Szybko wymienię najważniejsze bajery, jakie znajdziemy w standardowym pakiecie chyba we wszystkich aktualnie produkowanych bezlusterkowcach systemu X: elektroniczna migawka, tryb panoramy, podwójna ekspozycja, focus peaking i split screen focus (tym razem wyświetlający obraz w kolorze, dużo bardziej czytelny), timelapse, Wi-Fi, pełen wachlarz obciachowych filtrów artystycznych. I to tyle… Nie ma HDRów, sensorsziftów, postfokusów, tostera ani zderzacza hadronów. X-Pro2 nie wyróżnia się pod tym względem na tle swoich mniejszych braci, chociaż oferuje kilka nowinek.
Pierwszą z nich jest mapowanie pikseli, pozwalające zatuszować gorące piksele bez potrzeby wysyłania aparatu do serwisu. To powinien być standard we wszystkich aparatach, choć niestety w większości z nich możemy jedynie pomarzyć o tej funkcji. Chyba tylko Olympus może się pochwalić tym, że oferuje ją we wszystkich swoich modelach. Kolejną nowością jest prowadzenie menu użytkownika, widocznego jako dodatkowa zakładka w standardowym menu, do której możemy przypisać dowolne pozycje z menu i w ten sposób mieć je pogrupowane w jednym miejscu. Samo menu uległo wizualnej zmianie, niby jest ładniejsze, ale mi wcale nie przeszkadzała siermiężność tego starego. Oczywiście w nie zabrakło też sprawdzonego menu podręcznego wywoływanego przyciskiem Q.
Opcja filmowania w X-Pro2 istnieje i na tym się kończy moja wiedza na jej temat. Znawcy obwieścili, że uległa ona wyraźnej poprawie, ale nie oszukujmy się, to nie jest kamera. Fujifilm jest dobry w fotografii i byle jaki w wideo, więc lepiej się z tym pogodzić albo wybrać sprzęt innej marki, jeśli mamy ambicję ku temu, by wygryźć Spielberga z branży. Dużo ciekawszą nowością jest podwójny slot kart pamięci, taki ukłon w kierunku profesjonalistów z obsesją na punkcie robienia fuckupu backupu wszystkiego co popadnie. Nie żebym był przeciwnikiem takiego rozwiązania, wręcz przeciwnie. Tak się tylko nabijam… Za to wzrost szybkości migawki mechanicznej do 1/8000 s to poważna zmiana, której należy przyklasnąć. No i sam dźwięk migawki: cichy, miękki, aż miło posłuchać.
Sprawność działania
Czasem czuję, że brakuje mi kompetencji, by wypowiadać się w kwestii szybkości działania aparatów. Często narażony jestem na wysłuchiwanie opinii fotograficznych napaleńców, narzekających na powolne działanie ich aparatów, w tym i tych z systemu X. Ileż to razy biadolili, że tu jest jakieś opóźnienie, tam jakieś lagi (dziś ostatnio dowiedziałem się o lagach w menu… śmiechłem!), jeszcze gdzie indziej trzeba nacisnąć guzik dwa razy, a nie raz, żeby coś przełączyć. Podchodzę z wielkim podziwem do ich wyczulonych zmysłów, pozwalających im wychwycić różnice rzędu dziesiątych części sekundy, które dla mnie są zwykle poza granicą percepcji. Z drugiej strony współczuję im, że muszą dźwigać to potworne brzemię, wszak życie z budowanym w płat czołowy olimpijskim chronometrem Seiko, odmierzającym czas trwania każdej wykonywanej czynność, z pewnością jest niezwykle uciążliwe.
Tym wstępem chciałem przejść do szokującego stwierdzenia: nie zauważyłem, aby X-Pro2 działał wyraźnie szybciej niż pozostałe aparaty Fuji. Włącza się on mniej więcej tak samo szybko, podgląd zdjęć uruchamia się bez żadnej zwłoki, nadal trzeba przez chwilę przytrzymać wciśnięty spust migawki, aby wybudzić go z trybu uśpienia, po zrobieniu zdjęcia na ułamek sekundy obraz w wizjerze znika. Zapewne jakieś różnice istnieją, ale ja ich nie potrafię wychwycić. Jedyne, co odczułem, i to negatywnie, to skrócony czas pracy na w pełni naładowanym akumulatorze. Aparat ma trzy tryby wydajności: rakieta, standard i oszczędny. Nie jestem w stanie powiedzieć, co takiego robi ten ostatni, że aparat konsumuje mniej energii, ale przezornie nie używałem tego trybu, bo pewnie spowalnia on działanie aparatu. Na jednym akumulatorze udało mi się zrobić 220-250 zdjęć w trybie standardowym, co przypomina mi osiągi X100T z jego mikroskopijną baterią. Tryb wysokiej wydajności, który wpływa chyba tylko na skrócenie czasu wybudzenia aparatu, uszczupla tę ilość o kilkadziesiąt klatek.
Autofocus działa odrobinę szybciej niż w X-T1 i X-T10, ale jest to różnica zauważalna tylko wtedy, gdy używamy w tym samym czasie obu aparatów. W normalnych warunkach trudno było mi tę różnicę spostrzec. Pewnie niektórzy się zdziwią, bo w kilku innych recenzjach piano z zachwytu nad ogromnym postępem, jaki rzekomo dokonał się w tej dziedzinie. Ja żadnej rewolucji nie doświadczyłem, jedynie konsekwentny rozwój drobnymi krokami. Podobnie jeśli chodzi o czułość autofocusa w słabym oświetleniu. W chwili, gdy zmieniłem X100T na X-T10 różnica ta była wyraźna, natomiast w porównaniu tego ostatniego modelu do X-Pro2 różnica jest już aptekarska. Poprawa jest natomiast w skuteczności działania AF-C, choć to bardziej wrażenie subiektywne, niż wynik skrupulatnych porównań. Ale znowu nie jest to gigantyczna różnica, która sprawiłaby, że X-Pro2 stanie się wymarzonym narzędziem do fotografii sportu. Podsumowałbym to w ten sposób: jeśli nie radzisz sobie z autofocusem w X-T1, nie łudź się, że X-Pro2 czy jakikolwiek inny bezlusterkowiec nagle rozwiąże Twój problem; jeśli fotografowałeś kiedykolwiek Canonem 5DII i jego system AF w zupełności Ci wystarczał, z X-Pro2 będziesz wniebowzięty.
Wizjer i ekran
Wizjer to główna cecha odróżniaca X-Pro2 od wszystkich innych aparatów, swoiste połączenie wizjera optycznego i elektronicznego. Widoczny w nim obraz wygląda bardzo naturalnie, czego należało się spodziewać po wizjerze tradycyjnym, a kąt widzenia jest większy niż kąt widzenia obiektywu (o ile nie używamy obiektywu o dużej ogniskowej), więc mamy większą swobodę komponowania kadru. Niestety wszystko niweczy błąd paralaksy, który jest korygowany orientacyjnie, z ograniczoną dokładnością. Może prowadzić to do sytuacji, w której punkt ostrości znajdzie się nie tam, gdzie byśmy chcieli i zdjęcie wyjdzie nieostre. Na szczęście z pomocą przychodzi wizjer hybrydowy, czyli wizjer optyczny w wyświetlonym w nim małym fragmentem wizjera elektronicznego, pokazującym powiększony obszar sprzężony z aktywnym punktem AF. Jakość, wielkość i funkcjonalność wizjera optycznego jest podobna do tej z X100T, z tę różnicą, że wajchą z przodu aparatu można zmieniać powiększenie. Natomiast wizjer elektroniczny jest już dużo lepszy i choć daleko mu jeszcze do X-T1, to na pewno jest porównywalny do X-T10, a przy tym nie ma problemów ze spadkiem kontrastu, z którymi boryka się X100T. Jest też korekcja dioptrażu – rzecz niby oczywista, ale w X-Pro1 jej zabrakło.
Ekran aparatu nie budzi takich emocji. Zwiększono w nim rozdzielczość do iluś tam pikseli, obraz jest na nim wyraźny, dość neutralny kolorystycznie, widoczność w mocnym słońcu typowa, czyli mocno ograniczona. Ot, po prostu ekran. Dział marketingu Fujifilm musiał nakreślić portret docelowego klienta X-Pro2 jako konserwatywnego dziadka z wąsem pod nosem i w kapeluszu na głowie, bowiem ekran jest nieruchomo przyspawany do korpusu. Obrotowy ekran, który jest już rynkowym standardem, mógłby tutaj spowodować zbyt duży szok technologiczny. O dotykowym ekranie nawet nie ma co marzyć, choć pojawił się on już w modelu X70, więc jest szansa, że trafi i do kolejnych bardziej zaawansowanych modeli. Myślę, że za dziesięć lat możemy się go spodziewać w X-Pro4, bo w X-Pro3 chyba jeszcze nie…
Obiektywy
O obiektywach napisałem już co nieco przy okazji poprzednich recenzji, toteż nie będę po raz kolejny pisał o tym samym. Do dyspozycji wraz z aparatem miałem następujące szkła: Samyang 12 f/2, Fujinon XF 18 f/2, Fujinon XF 18-55 f/2,8-4, Fujinon XF 23 f/1,4 oraz Fujinon XF 35 f/1,4. Można powiedzieć, że znam je wszystkie na wylot, gdyż używam ich na co dzień bądź używałem w przeszłości. Części z nich już nie mam, ale korzystając z okazji, że polski odział Fujifilm mi je przysłał, wykonałem kilka zdjęć „testowych” wszystkimi wspomnianymi Fujinonami i zamieściłem je tutaj. Są tam arcynudne kadry ścienne w pełnej rozdzielczości, wykonane na standardowych ustawieniach JPEG. Jeśli ktoś czuje potrzebę, by na różnych ogniskowych i przysłonach porównać ostrość, aberracje chromatyczne i tego typu bzdety, to znajdzie tam to czego szuka. Wszystkim innym radzę pominąć ten odnośnik.

Classic Chrome
Kilka słów napiszę tylko o XF 23 f/1,4, bowiem wcześniej nie było okazji. Gdy obiektyw ten pojawił się sprzedaży, natychmiast podniosły się jęki, że jest on duży i ciężki. Istotnie jest on trochę większy w stosunku do stałek, jakie wówczas dostępne były w systemie X, głównie za sprawą większej średnicy i dodatkowo pogrubiającego go pierścienia ostrości, który przesunąć można do tyłu i szybko przejść do ręcznego ostrzenia. Nie jest to jednak obiektyw duży w kategoriach bezwzględnych i raczej trudno znaleźć cokolwiek mniejszego o podobnych parametrach (a jeśli już, to tylko do dużo większych i droższych pełnoklatkowych lustrzanek). Do mniejszych korpusów lepiej przykręcić dodatkowy grip, aby dociążyć nieco aparat i polepszyć uchwyt – wtedy obiektyw ten nie sprawi swoim rozmiarem żadnych problemów. X-Pro2 sam w sobie jest na tyle duży i ciężkawy, że tutaj nie jest to konieczne. Obiektyw jest porównywalny jakościowo do XF 35 f/1,4, czyli w miarę dobry już od pełnej dziury, a po przymknięciu bardzo dobry. Autofocus działa w nim szybko, choć nie najciszej. Wkurza jedynie plastikowy tulipan, który jest sporych rozmiarów i nie tak stylowy, jak osłony z 18-tki czy 35-tki. Zabawne, w ofercie pojawił się właśnie nowy tulipan do tego obiektywu, tym razem o takim kształcie, jaki powinien być od początku.
Jakość obrazu
Nie będę wchodził w buty serwisów zajmujących się wykonywaniem setek zdjęć testowych i kreśleniem wykresów prezentujących jakość obrazu aparatu. Kilka takich zdjęć zrobiłem na własny użytek, dla porównania różnic w obrazowaniu w stosunku do X-T1o, ale zamieszczanie ich tutaj mija się z celem. Serwis DPReview robi tak dobrą robotę, że trudno wymyślić w tej materii coś nowego i odkrywczego. Zatem jeśli ktoś czuje potrzebę wnikliwej analizy cropów, liczenia pikseli i porównywania szumów, to tutaj znajdzie wszystko, czego mu potrzeba.
Nie mogę zupełnie olać kwestii jakości obrazu, coby nie było, że Fuji pokazał światu nową matrycę, a ja nie wspomniałem o niej nawet słowem. W związku z tym uroczyście ogłaszam początek ery dwudziestu czterech megapikseli, bo pewnie matryca z X-Pro2 trafi do kolejnych modeli Fujifilm i zagości w systemie na dobre kilka lat. I choć ostrożnie podchodzę do kwestii pompowania rozdzielczości w coraz to nowszych aparatach, zwracając raczej uwagę na inne aspekty jakości obrazu, to zastosowanie nowej matrycy uważam za krok we właściwym kierunku. Po pierwsze: jest teraz więcej megapikseli, niż ktokolwiek o zdrowych zmysłach potrzebuje, więc wszyscy powinni być zadowoleni (o, ja naiwny, przecież już teraz co niektórzy psioczą, że jeszcze im mało tych pikselów). Po drugie: wzrost rozdzielczości nie spowodował wzrostu poziomu szumów, a nawet jest on teraz nieco niższy. Tak na oko w stosunku do X-T10 jest około pół działki na korzyść X-Pro2, ale jeśli zmniejszyć zdjęcie do 16 megapikseli, by ich rozmiar się zrównał, nowe cacuszko zyskuje jeszcze większą przewagę, zbliżającą się już do pełnej działki. Poprawa jest na tyle wyraźna, że w X-Pro2 bez problemu jestem w stanie korzystać z czułości ISO 12.800. Brzmi to tak samo dobrze, jak wygląda. I po trzecie: nie ucierpiała na tym dynamika. Ilość informacji w światłach jest podobna (przy użyciu trybu DR400 ogromna!), a przy mocnym forsowaniu cieni poziom szumu jest co prawda odrobinę większy niż w X-T10, ale przy porównaniu zdjęć w tej samej rozdzielczości trudno już zauważyć jakąkolwiek różnicę.
Dużo bardziej istotne jest dla mnie to, jaki obrazek można uzyskać prosto z aparatu, bez grzebania w RAWach. No i tutaj jest pięknie, charakter JPEGów Fuji został w stu procentach zachowany. Wygląda to w zasadzie tak, jak w X-T10, ale po wejściu na wyższe czułości robi jeszcze lepsze wrażenie. Niższy poziom szumu sprawia, że odszumianie (które moim zdaniem w poprzednich modelach było całkiem niezłe na tle konkurencji) działa mniej agresywnie, przez co odwzorowanie szczegółów i koloru w mało kontrastowych obszarach jest lepsze. Do tego w X-Pro2 rozszerzono zakres regulacji stopnia odszumiania, wyostrzania, nasycenia, kontrastu itp. Nie bawiłem się tym, bo efekt uzyskiwany na standardowych ustawieniach w zupełności mnie satysfakcjonuje, szczególnie stosując symulację filmu Classic Chrome.
Nowością w X-Pro2 jest pojawienie się symulacji czarno-białego filmu Acros oraz możliwość dodania do niej ziarna, tak by nadać zdjęciu jeszcze bardziej analogowy charakter. Pobawiłem się tym trochę, ale szczerze przyznam, że szoku nie doznałem. Liczyłem, że może będzie to coś mocno kontrastowego, z podbitą nieco strukturą, coś na wzór niektórych symulacji dostępnych w Google Nik Collection czy choćby w Snapseed, ale zawiodłem się trochę. Fuji sugeruje, że to zupełnie nowa jakość zdjęć czarno-białych, ale mi to wygląda zbyt płasko… Zrobiłem nawet porównanie wszystkich dostępnych symulacji w czarnobieli, do którego link wkrótce znajdzie się poniżej, ale na mój gust najlepiej wypada standardowa symulacja B&W z filtrem czerwonym lub żółtym po bliższym przyjrzeniu się sprawie różnice w porównaniu do zwykłej symulacji B&W są pomijalne. W Silver Efex symulacja Neopan (czyli to samo, co Acros, bo pełna oryginalna nazwa filmu to właśnie Neopan Acros) wyrywa z butów – wykorzystuję ją do wszystkich czarno-białych zdjęć obrabianych na komputerze. A tutaj jest jakaś taka zbyt grzeczna, za mało wyrazista. Oceńcie sami… (zestawienie jeszcze w przygotowaniu, sorry) (zestawienie jednak nie doczekało się przygotowania, ale odsyłam do zdjęć z X-T2, które niczym się nie różnią: KLIK)
Podsumowanie
Od pierwszego zdania w tej recenzji do tego momentu minęło chyba z półtora miesiąca. Miałem ogromny problem ze zmobilizowaniem się do pisania, a każda podejmowania próba kończyła się zaledwie kilkoma zdaniami i kolejnymi długimi dniami przerwy. Nawet nie umiem wyrazić jak wielką odczuwam ulgę, że już za chwilę się to skończy. I nie chodzi o to, że straciłem zainteresowanie aparatem X-Pro2. Nic z tych rzeczy! Sprzęt ten dał mi mnóstwo frajdy. Mamy jednak 2016 rok, złych aparatów fotograficznych od dawna się już nie produkuje, wszystkie te nowe zabawki robią świetne zdjęcia, a topowe modele wykraczają swoimi możliwościami daleko ponad moje skromne potrzeby. Kiedyś rajcowały mnie te gadżety, ale od jakiegoś czasu niewiele nowości jest w stanie mnie zaskoczyć. Albo w branży jest jakiś zastój, albo przechodzę menopauzę.
Fujifilm X-Pro2 również nie zaskoczył, niestety. Owszem, bez wątpienia jest to najlepszy aparat ze wszystkich z systemu X i jeden z najlepszych bezlusterkowców w ogóle, ale przecież tego się właśnie spodziewaliśmy. Jest on bardzo wdzięcznym narzędziem w ręku fotografa – szybkim, sprawnym, pozbawionym irytujących głupich wad, produkującym świetnej jakości zdjęcia. W stosunku do X-T1 jest to przykład konsekwentnej ewolucji, jaką Fujifilm przechodzi z modelu na model. O porównaniu do X-Pro1 czy X-E1 w zasadzie nawet nie ma sensu mówić – X-Pro2 dzieli od nich przepaść praktycznie pod każdym względem. I gdyby był on nieco tańszy, to pewnie poleciłbym go absolutnie każdemu. Tu niestety dochodzimy do jedynej naprawdę dotkliwej wady tego modelu: ceny (chociaż co ja tam wiem, biedny jestem). Plotki huczą, że już za kilka dni pojawi się tańszy model X-T2 z bebechami żywcem przeszczepionymi z X-Pro2. Właśnie pojawił się nieznacznie tańszy model X-T2 z bebechami żywcem przeszczepionymi z X-Pro2. Idę o zakład, że za kilka miesięcy te same trzewia trafią do modelu amatorskiego, kosztującego ułamek z tych dziewięciu patyków, jakie trzeba zapłacić teraz. Czym wtedy obroni się X-Pro2? Kic… kic… kic… Niczym, będziemy gonić kolejnego króliczka.
Jak zagubić markę - góra Fuji | FotoPropaganda
[…] Fuji X-pro2 napisany po długich bojach przez Epicure (Łukasz Sarwiński) z forum FujiKlub: epicure.pl. Jest to w mojej opinii najlepszy w Internecie, rzetelny i pozbawiony niezdrowej podniety opis […]
Marcin
„Właśnie pojawił się nieznacznie tańszy model X-T2 z bebechami żywcem przeszczepionymi z X-Pro2. Idę o zakład, że za kilka miesięcy te same trzewia trafią do modelu amatorskiego, kosztującego ułamek z tych dziewięciu patyków, jakie trzeba zapłacić teraz.”…No i wykrakałeś: X-E3: młodszy brat/siostra XP2???
epicure
Przepowiednia się sprawdziła 🙂
Jazz-
Jest X-E3, tylko pytanie czy jest sens kupowanie nowego mocno plastikowego X-E3, czy używanego w ładnym stanie xpro2? Bo ceny takie same 🙂
epicure
Z X-E3 nie miałem do czynienia, ale chyba nie jest on plastikowy. Ma dotykowy ekran. Kwestia tego, co bardziej potrzebujesz.