12
2014Fotograficzne świętokradztwo

Do kanonu fotograficznego rzemiosła na stałe weszło kilka niedorzecznych zasad, które zapewnić mają perfekcyjne zdjęcia. Istnieje całkiem pokaźna grupa ludzi, którzy bardzo mocno w nie wierzą. Po części ich rozumiem – powtarzanie schematów to jedna z najbardziej pierwotnych umiejętności człowieka, która zapewne pozwoliła mu przetrwać. To takie atawistyczne i naturalne… „Nigdy nie fotografuj pod słońce!” albo „Rób zdjęcia tylko o wschodzie lub zachodzie, nigdy w południe!” to jedne z najpopularniejszych reguł tego typu. Dorzuciłbym do tego jeszcze kilka innych, choćby „Portrety wykonywane obiektywem szerokokątnym wyglądają nienaturalnie”. Z czasem części z tych prawd objawionych nikt już nie traktuje poważnie, ale na ich miejsce pojawiają się kolejne. Jednym z moich ulubionych nowy trendów jest „Telefon służy do dzwonienia, a nie do robienia zdjęć”. To hasło to sekretny uścisk dłoni wszystkich tych, którzy bardziej niż troską o propagowanie fotograficznej mądrości, kierują się potrzebą zracjonalizowania swoich decyzji zakupowych. Gdy „prawdziwi” mężczyźni wydają na swoje zabawki kilkanaście tysięcy złotych, to już nie są przelewki. Dlatego na przekór prymitywnym popędom zostawiłem dzisiaj swoje gadżety w domu, a w miasto ruszyłem jedynie ze smarkfonem w kieszeni.
Od jakiegoś czasu producenci sprzętu fotograficznego notują poważne spadki sprzedaży swoich aparatów kompaktowych. Pies im mordę lizał, oni już znajdą sposób jak tu się dobrać do portfeli klientów i zarobić na czymś innym. Ciekawe w tym jest jednak to, że największym zagrożeniem dla kompaktów są właśnie smartfony, które wgryzają się w rynek obsadzony głównie przez kilku największych graczy z branży foto. Wykresy sprzedaży pokazują, że przeciętny zjadacz chleba nie potrzebuje już aparatu fotograficznego wypychającego kieszeń, po to tylko, żeby pstryknąć parę fotek z wakacji albo trzasnąć jakąś samojebkę przy lustrze w łazience. W zasadzie już nawet odchodzi się od drukowania zdjęć i wklejania ich w albumy, bo wszystkie obrazy coraz częściej kończą swój żywot na Facebooku lub zostają w pamięci telefonu czy tabletu, ewentualnie na dysku w chmurze. I smartfony nadają się do tego idealnie, bo nie dość, że nie ruszamy się bez nich z domu, więc zawsze mamy je przy sobie, to w dodatku nie musimy za każdym razem zgrywać zdjęć na komputer – to smartfon jest multimedialnym centrum osobistym, więc zdjęcia od razu są tam, gdzie być powinny. Przesłanie ich znajomym albo do wirtualnego albumu w dowolnym serwisie społecznościowym to kwestia nie dwóch kliknięć, a tapnięć!
Wszystkie zdjęcia w tym poście wykonałem właśnie smartfonem, nie dokonując żadnej obróbki na komputerze. Oczywiście zdjęcia te były edytowane, i to porządnie, jak na mnie przystało. Wszystko jednak odbyło się na pokładzie telefonu przy użyciu darmowej aplikacji Snapseed, pozwalającej na podstawową obróbkę zdjęć oraz zastosowanie różnego rodzaju filtrów, dzięki którym można m.in. nadać zdjęciom stylistykę retro, zasymulować efekt krosowania, zmienić je w czarnobiel czy upodobnić do HDRa – kombinacji jest mnóstwo. Prostota obsługi tej aplikacji jest niewiarygodna, a niektóre efekty uzyskiwane w kilka sekund są w zasadzie porównywalne z tym, co oferuje profesjonalne oprogramowanie. Jakość zdjęć, jaką oferują smartfony, jest już przyzwoita i w typowych zastosowaniach na pewno porównywalna do tanich kompaktów. Niezupełnie jednak chodzi tutaj o jakość, a bardziej o wcielanie w życie idei, że najlepszy aparat to ten, który właśnie mamy przy sobie. Nie zrobimy zdjęcia aparatem, który leży w domu, bo nie chce nam się go ze sobą nosić. Z powodzeniem zrobimy je jednak smartfonem, który dawać może znacznie więcej frajdy z fotografowania.
Żeby była jasność, nie wieszczę wcale końca aparatów fotograficznych. Bardziej zaawansowany sprzęt nadal pozostanie niezastąpiony przy bardziej ambitnej fotografii. Ale nie łudźmy się, dla większości ludzi fotografia to nie jest spuszczanie się nad aspektami technicznymi wykonanego zdjęcia czy parametrami sprzętu, przy użyciu którego zostało ono wykonane. Fotografia nie jest już czarną magią, którą poznali jedynie czarnoksiężnicy mieszający odczynniki w swojej ciemni. Dla większości ma ona funkcję użytkowo-rozrywkową – tak jak samochód ma za zadanie przewieźć nas z punktu A do B, tak fotografia służy jedynie do tego, by zarejestrować obraz i dla zabawy pokazać go znajomym. To nie musi być dzieło sztuki, z czego wszyscy posiadacze wypasionych aparatów powinni się radować. W zalewie miliardów słabych fotek ze smartfonów będą się przecież wybijać ze swoim przeciętnym talentem, urastając do rangi, za przeproszeniem, artystów.