29
2015Fujifilm X-T1, rycerz w srebrnej zbroi

Jakiś czas temu w recenzji Fujifilm X100T zarzekałem się, że to już koniec z zakupami sprzętowymi na dłuższy czas. Złożonej sobie obietnicy póki co nie złamałem, ale nikt przecież nie powiedział, że nie mogę sprzętu ukraść. Analizując jednak wnikliwie aspekty moralne takiego występku doszedłem do wniosku, że chyba lepiej będzie sprzęt wypożyczyć. Napisałem więc prosto do producenta, zastosowałem kilka trików nabytych na studiach przy pisaniu podań o dopuszczenie do egzaminów poprawkowych, odczekałem swoje i voilà! Srebrzysty X-T1 zagościł u mnie tylko na kilka dni, ale to wystarczyło, aby przyjrzeć mu się uważnie.
Nie obyło się bez drobnych problemów logistycznych, włącznie z zaginięciem przesyłki, ale wszystko skończyło się dobrze. Jako że pozbyłem się już części obiektywów z systemu X, potrzebowałem aparatu w komplecie z jakimś w miarę uniwersalnym obiektywem, kitowym zoomem czy choćby z umiarkowanie szerokokątną stałką. Najwyraźniej ludzi oczekujących w kolejce na wypożyczenie sprzętu było przede mną więcej, bo zamiast tego dostałem teleobiektyw. Po raz kolejny przypomniałem więc sobie o umiejętnościach negocjacji metodą “na pandę”, doskonalonych przez lata mojej edukacji, i uruchomiłem swoje znajomości. W tym miejscu chciałbym podziękować Przemkowi za uratowanie mi tyłka i wypożyczenie obiektywu XF 18-55 f/2,8-4. Gdyby nie on, spora część zdjęć w tej recenzji nie miałaby prawa powstać.
W ramach wprowadzenia wspomnę jeszcze słowem, co to w ogóle jest ten X-T1, w razie gdyby ktoś nie znający się na temacie zabłądził i trafił tutaj przez przypadek. Otóż jest to kolejny bezlusterkowiec Fujifilm, należący do systemu X, zaprezentowany w styczniu zeszłego roku (więc jak zwykle jestem mocno spóźniony z recenzją). Nie jest to najnowszy aparat tej marki, ale wciąż najbardziej zaawansowany technologicznie i plasujący się gdzieś w kategorii aparatów (semi)profesjonalnych. Wszystkich tych, u których na widok tego określenia pojawia się odruch Pawłowa, proszę o przygotowanie chusteczek do otarcia śliny kapiącej z jamy gębowej. No, i to chyba byłoby tyle, jeśli chodzi recenzję. Aparat jest “pro”, więc musi być super! Dziękuję za uwagę, do widzenia.
Wygląd i jakość wykonania
Stylistyka retro powoli staje się powszechnie obowiązującym trendem, czyli przestaje być retro, a zaczyna być czymś aktualnym i współczesnym. Za parę lat typowy obły Canon czy Nikon będzie już wizualnie przestarzały, a wzorem nowoczesności staną się kanciaste i nieco klockowate kształty. Ani mnie to grzeje, ani ziębi, dopóki nie wiąże się to z wyższą ceną, ograniczoną ergonomią i tandetnością wykonania. A jeśli przy tym spowoduje, że aparat bardziej będzie przypominał leciwego, nie wzbudzającego podejrzeń Zenita, niż drogą i naszpikowaną kosmiczną technologią zabawkę, to nawet skłonny jestem takie wzornictwo polubić. Wszystko, co czyni fotografowanie bardziej dyskretnym i nie przykuwającym uwagi, spotkać się może z mojej strony wyłącznie z aprobatą.
Fuji X-T1 oczywiście wpisuje się w ten trend, a jakże. Przy czym nie widać tutaj inspiracji dalmierzami, tak jak to było w przypadku wszystkich poprzednich aparatów z serii X, a bardziej klasycznymi lustrzankami. Oznacza to, że bryła aparatu nie jest zwartym prostopadłościanem, z wizjerem po boku, lecz posiada na górze wystającą część obudowy, w której właśnie kryje się wizjer. W przypadku lustrzanek, gdzie konstrukcja taka wymuszona jest koniecznością wygospodarowania dodatkowego miejsca na pryzmat, ma to oczywiście swoje uzasadnienie. Natomiast jeśli chodzi o bezlusterkowce, w których wizjer elektroniczny można umieścić dosłownie wszędzie (a nawet chować i wysuwać go w razie potrzeby, jak w kompaktach Sony), to zaczynam mieć wątpliwości, czy ma to jakiekolwiek zalety praktyczne, czy jest tylko zabiegiem estetycznym. Nie ma to jednak większego znaczenia, więc nie ma też sensu przedłużać tych akademickich rozważań o dupie Maryni.
Egzemplarz, który otrzymałem, był w wersji srebrno-grafitowej (Graphite Silver Edition). Pojawiła się ona na rynku nieco później, niż wersja całkowicie czarna i, nie wiedzieć czemu, jest przy tym sporo droższa. Czuć w ręku, że aparat wykonany jest solidnie i waży na tyle dużo, że nie sprawia wrażenia pustego w środku. Widać, że stworzono go z dużą dbałością o detale, zarówno jeśli chodzi o jakość użytych materiałów, ich spasowanie, jak i kulturę pracy pokręteł, które stawiają odpowiedni opór i mają przyjemny “klik”. Konstrukcja jest oczywiście w pełni metalowa (poza niektórymi drobnymi elementami, które na szczęście nie psują wrażenia plastikowatością) i, co jest nowością w aparatach Fuji, uszczelniona. Słyszałem narzekania, że klapka zasłaniająca gniazdo karty pamięci pamięci jest wykonana tandetnie, ale nie odniosłem takiego wrażenia. Jest co prawda wykonana z twardego plastiku, co nie koresponduje dobrze z gumową okładziną uchwytu, ale nie czuć, aby to była jakaś fuszerka czy niedoróbka. Generalnie X-T1 wygląda jak produkt klasy premium, przynajmniej takie premium, jakie jest w zasięgu finansowym Kowalskiego.
Ergonomia użytkownia
Nie będę owijał w bawełnę, lubię aparaty Fuji za sposób ich obsługi. Przypasowało mi sterowanie parametrami przy pomocy pierścienia przysłony na obiektywie, kółka czasów naświetlania i korekty ekspozycji. X-T1 nie tylko kontynuuje taką właśnie filozofię obsługi, ale przenosi ją na wyższy poziom, oferując dodatkowo kółko zmiany ISO, pierścień trybów fotografowania i bliźniaczy pierścień wyboru sposobu pomiaru ekspozycji, znajdujący się po drugiej stronie “wizjera”. Miłośnicy jak największej ilości dedykowanych przełączników i pokręteł będą wniebowzięci, bo trudno wyobrazić jeszcze jakąś funkcję, do której zabrakłoby szybkiego bezpośredniego dostępu. Brzmi to doskonale, ale jednak pewne niuanse psują tę sielankę.
Może to tylko kwestia przyzwyczajenia i nabycia pewnej wprawy, ale niemal za każdym razem, gdy przychodziło mi posługiwać się kółkiem ISO i czasów naświetlana, napotykałem na jakieś problemy. Wynikały one głównie z nie do końca przemyślanego sposobu ich blokady, który dla każdego z tych pokręteł działał inaczej. Kółko czułości jest zablokowane zawsze i aby je przekręcić, należy trzymać wciśnięty guzik blokady, co już samo w sobie jest mocno upierdliwe. Z kolei kółko czasów w ogóle nie jest zablokowane, za wyjątkiem pozycji A. Nie bardzo rozumiem na jakiej podstawie konstruktorzy stwierdzili, że czas naświetlania jest na tyle nieistotny, że można go zmienić przez przypadek, niechcący zahaczając o pokrętło (bo rozumiem, że blokady są po to, żeby nic bez naszej wiedzy się samo nie poprzestawiało), natomiast ISO to już tak kluczowy parametr, że kółko musi być zawsze zablokowane. A co jeśli przestawi się kółko kompensacji ekspozycji – jego nie trzeba blokować? Zastosowanie blokady w postaci guzika działającego jak przełącznik, tak jak to zrobił Olympus, rozwiązałoby sprawę. Niestety jest też mały problem z pierścieniem znajdującym się pod kółkiem ISO – ma on większą średnicę, niż to kółko, przez co kilkukrotnie niechcący go przestawiłem. Raz skończyło się na tym, że ustawiłem filtr artystyczny Aparat zabawka, który działa tylko w trybie JPEG i fotografowałem tak przez kilkadziesiąt minut. Zdjęcia były do wyrzucenia, bo efekt “artystyczny” okazał się tragiczny, a RAWy się w tym trybie nie zapisują, więc nawet nie było czego ratować. Sam pomysł umieszczenia tego artystycznego fajansu w jednym z najbardziej kluczowych elementów sterujących w aparacie, który aspiruje do miana profesjonalnego, to już przegięcie po całości.
Na podstawie internetowych opowieści i forumowych dyskusji o przyciskach w X-T1 można by napisać scenariusz do brazylijskiej telenoweli. Niektórzy narzekają, że guziki są płaskie i trudne do wciśnięcia, inni temu zaprzeczają. Krążą legendy o tym, że poszczególne egzemplarze różnią się pod tym względem. Ponoć serwis wymieniał te przyciski po kryjomu, ponoć wersja srebrna została już poprawiona… Wszystko mi to pachnie mgłą, brzozą i trotylem. Nie wiem, jak to z tymi przyciskami było naprawdę, ale rzeczywiście coś jest na rzeczy. Trudno wyczuć te przyciski pod palcami, a w rękawiczkach jest to niemal niemożliwe. Dokładnie ten sam problem dotyczy przycisków po lewej stronie ekranu w X100T, jednak w X-T1 chodzi już o wszystkie przyciski. Ciężko je odnaleźć “na czuja”, co tu dużo gadać. Ja praktycznie zawsze musiałem spojrzeć na aparat, gdy chciałem coś przestawić. Za to przedni przycisk funkcyjny, o ironio, notorycznie wciskałem bez żadnych problemów, tyle że nie wtedy, kiedy chciałem. Nic nie poradzę, że umieszczono go właśnie tam, gdzie lądowały moje paluchy zaciśnięte na uchwycie. Na szczęście zaprogramowałem sobie pod niego funkcję podglądu głębi ostrości, która nie powoduje żadnych zmian w parametrach, więc później już mogłem wciskać go do woli bez żadnych konsekwencji.
Zacząłem od dość mocnej, ale moim zdaniem w pełni zasłużonej krytyki, więc zakończę ten wątek pozytywnym akcentem. Wymienione powyżej wady nie odbierają frajdy, jaką daje fotografowanie tym aparatem. Uchwyt jest rewelacyjny, można nawet zawiesić aparat na jednym palcu. Gumowa okładzina fajnie klei się do dłoni, więc bez problemu można nosić sprzęt w ręku nawet przez dłuższy czas. Podpórka pod kciukiem jest również bardzo wygodna i zaczyna mi jej teraz brakować w X100T. Obecność dwóch pokręteł sterujących znacznie przyspiesza obsługę, a duża ilość przycisków funkcyjnych pozwala spersonalizować aparat w taki sposób, że będzie sprawiał wrażenie uszytego na miarę. Wszystko jest na swoim miejscu, praktycznie nie trzeba zaglądać do menu, a szybkie menu dostępne pod przyciskiem Q można całkiem przearanżować wedle uznania.
Szmery bajery
X-T1 posiada dokładnie to samo DNA, co pozostałe najnowsze aparaty Fuji X, w związku z czym nie ma w nim żadnych przełomowych gadżetów, o których mógłbym się rozpisywać. Wersja srebrna początkowo miała kilka unikalnych funkcji, np. cichą elektroniczną migawkę 1/32000 s czy symulację filmu Classic Chrome pośród wielu innych drobnych udoskonaleń, jednak nieco później zostały one też wprowadzone do czarnej wersji X-T1 za sprawą aktualizacji firmware’u oraz pojawiły się w nowszym modelu X100T. Poprawiono też co nieco w kwestii video, ale ten temat mnie zupełnie nie interesuje, więc nie pofatygowałem się nawet aby sprawdzić o co dokładnie chodzi.
Z rzeczy godnych odnotowania warto wspomnieć o łączności Wi-Fi, która pozwala na bezprzewodowe sterowanie aparatem, przesyłanie zdjęć na urządzenie mobilne, geotagowanie (aczkolwiek mimo kilku prób nie udało mi się spowodować, aby współrzędne geograficzne zapisywały się w metadanych zdjęć, mimo że wszystko wydawało się działać poprawnie) i coś tam jeszcze. Istnieje także tryb panoramy, który jest kompletnie automatyczny, ale radzi sobie całkiem nieźle, tak jak we wszystkich pozostałych aparatach Fuji. Są też filtry artystyczne, o których nieszczęsnym umiejscowieniu na pierścieniu już wcześniej wspomniałem. Wielce wątpliwe jest, aby ktokolwiek się nimi zainteresował w aparacie z tej półki, ale widocznie japońskie nastolatki używające takich pierdół są tak nadziane, że kupują sobie taki sprzęt z własnego kieszonkowego. Już bardziej przydatny jest tryb podwójnej ekspozycji, który czasami pozwala uzyskać ciekawe efekty, ale jest mocno ograniczony funkcjonalnie. No i jest także obowiązkowa już dzisiaj funkcja Timelapse, której jednak nie sprawdzałem. I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o wodotryski.
Sprawność działania
Nie mam tutaj na co narzekać, aparat działa wręcz wzorowo. Włącza się szybko, błyskawicznie reaguje na pracę kółek i przełączników, natychmiast przechodzi do podglądu zdjęć i wyświetla powiększenie obrazu bez żadnych odczuwalnych opóźnień. Jedynie wybudzenie z trybu uśpienia trwa chwilę i wymaga wciśnięcia i przytrzymania spustu migawki – aparat nie zareaguje na wciskanie innych guzików. Można wyeliminować to opóźnienie, włączając tryb wysokiej wydajności, ale naprawdę nie ma takiej potrzeby, bo bardzo szybko można wyrobić w sobie nawyk dłuższego wciśnięcia spustu migawki – trzeba tylko wiedzieć, jak to działa, a nie panikować, że aparat się zepsuł.
Autofocus w trybie pojedynczym działa satysfakcjonująco szybko, przynajmniej według moich subiektywnych standardów. Z obiektywem XF 18-55 f/2,8-4 na ogniskowej 23 mm szybkość jest porównywalna do X100T, który w mojej ocena ma już całkiem zwinny autofocus. Z obiektywem XF 55-200 f/3,5-4,8 już nieco dłużej zajmuje przejście z okolic początku do końca skali i z powrotem, ale tego należało się spodziewać w teleobiektywie, gdzie operuje się dość małą głębią ostrości w dużym zakresie odległości. Nie ma jednak niepotrzebnego błądzenia, AF po prostu potrzebuje chwili, żeby “dojechać”. Przy mniejszych różnicach odległości jest szybko. Fotografując wieczorem na ciemnym cmentarzu nie odczuwałem niczego niepokojącego w związku z szybkością ustawienia ostrości, przy czym nagrobki raczej nie poruszają się zbyt szybko, więc i zadanie nie było szczególnie wymagające. Nie miałem też najmniejszego problemu fotografując most czy księżyc nocą, autofocus zadziałał błyskawicznie. Natomiast jeśli chodzi o obiektyw XF 56 f/1,2, to po podpięciu do X-T1 jego autofocus dostał porządnego kopa. Co prawda nadal jest to najwolniejszy obiektyw z całej trójki, ale różnica nie jest duża, a poprawa względem osiągów notowanych na X-E1 jest dramatyczna. Jak na obiektyw portretowy naprawdę nie ma powodów do wstydu.
Autofocus w trybie ciągłym to już bardziej złożone zagadnienie i tym bardziej trudno mi o nim pisać, że nie miałem za wiele czasu, aby się w ten temat zagłębić. Łażąc po mieście zupełnie przypadkiem trafiłem na trening rugby, który odbywał się po zmroku na dość dobrze oświetlonym boisku, ale mimo wszystko było to sztuczne światło. A ja miałem do dyspozycji jedynie XF 55-200, który okazał się zwyczajnie za ciemny do takiej fotografii. Przy ISO 12800 i w pełni otwartej przysłonie udawało mi się uzyskiwać czasy rzędu 1/90 s, więc kilkukrotnie zbyt długie, aby zamrozić ruch biegających po boisku zawodników. Efekt końcowy był taki, że trudno ocenić ostrość nie tylko za sprawą lekkiego rozmycia spowodowanego przez ruch, ale też i z powodu degradacji obrazu na skutek koniecznością użycia wysokiej czułości. Na tyle, na ile udało mi rozpoznać, czy rozmycie zawodnika jest skutkiem jego ruchu, czy nietrafienia autofocusa, mogę szacunkowo ocenić, że skuteczność ciągłego AF w takich warunkach i z takim obiektywem była na poziomie 50%. Szału nie robi, ale chyba można było się tego spodziewać. Ze szkłem f/2,8 skuteczność powinna być wyraźnie wyższa, a w nieco lepszym oświetleniu w ogóle nie powinna dawać powodów do narzekań, choć to tylko moje spekulacje. W każdym razie ciągły autofocus jakoś tam działa, na bieżąco ocenia ostrość, gdy się zgubi to próbuje wrócić i z pewnością można liczyć na sporo udanych kadrów, tym bardziej mając do dyspozycji zdjęcia seryjnie z szybkością 8 kl/s. Trzeba jednak pamiętać, że X-T1 nie ma żadnego wynalazku w postaci AF Trackingu, więc nie rozpoznaje obiektu, nie śledzi go w kadrze i nie zmienia aktywnego punktu AF w zależności od tego, gdzie ten obiekt się znajduje. Samemu trzeba zadbać o to, aby punkt AF znajdował się na poruszającym się obiekcie, kiedy ponoramujemy aparatem.
Jeśli chodzi o wydajność akumulatora, to chyba nie ma tutaj większych zmian w porównaniu do X-E2, natomiast w odniesieniu do X100T jest lepiej, bez dwóch zdań. Nie jestem w stanie podać konkretnej ilości zdjęć, jakie da się wykonać na jednym ładowaniu, bo ani razu akumulator nie rozładował mi się w ciągu jednego dnia zdjęć. Pewnie bardziej jest to zasługą mojego oszczędnego podejścia do wciskania spustu migawki – nie rzucam się z aparatem na wszystko, co widzę i nie strzelam serią zdjęć. Myślę, że bateria powinna wytrzymać te 350 klatek, osiągając typowy poziom dla bezlusterkowców.
Wizjer i ekran
Zacznę od ekranu, żeby mieć to jak najszybciej z głowy. Nie ma tutaj za bardzo o czym pisać, wyświetlacz pod względem jakościowym spełnia współczesne standardy. Większość aparatów ma dziś naprawdę dobre ekrany i tak samo jest w przypadku X-T1. Fuji w końcu zdecydował się na zastosowanie zawiasu, pozwalającego na odchylenie ekranu w górę i w dół. Kilka razy skorzystałem z tej możliwości i rzeczywiście ułatwia ona robienie zdjęć z niskiej bądź wysokiej perspektywy. Zdaję sobie sprawę, że tym stwierdzeniem Ameryki nie odkryłem, ale w swoich aparatach nie mam takiego udogodnienia, a szkoda – to już obecnie standard. Mając ruchomy ekran w X-T1 poczułem jednak ochotę na więcej, na możliwość wyzwalania migawki za pomocą dotykowego panelu. Niestety Fuji w żadnym swoim aparacie nie zastosował jeszcze dotykowego ekranu, który w systemie Mikro 4/3 jest już chyba we wszystkich aktualnych modelach. Wcześniej uważałem to trochę za bajer, ale mój pogląd ewoluował. Nie mając uchylnego ekranu może rzeczywiście nie ma potrzeby mazać palcem po szybce, ale przy obrotowym ekranie, kiedy np. trzymamy aparat nisko, wyzwalanie migawki dotknięciem staje się bardzo intuicyjne i przede wszystkim wygodne. Mam nadzieję, że funkcja ta pojawi się w końcu w kolejnych modelach Fuji.
Wizjer to z kolei jeden z głównych atutów modelu X-T1. Cóż mogę powiedzieć, rzeczywiście robi on wrażenie. Jest ogromny – na tyle, że istnieje nawet możliwość jego zmniejszenia. Ba, jest też opcja, powodująca wyświetlenie powiększonego wycinku obok obrazu całości kadru i wszystko mieści się w wizjerze! Ta druga opcja jest świetna do manualnego ustawiania ostrości – powiększenie zapewnia dokładność, a widok ogólny nie pozwala w tym czasie stracić całego kadru z oczu, a raczej z oka. Całość jest przy tym ostra i czytelna, a szybkość odświeżania nie pozostawia nic do życzenia. W X100T narzekałem, że wizjer elektroniczny generuje zbyt kontrastowy obraz, w dodatku nie do końca wierny kolorystycznie temu, co widać na ekranie z tyłu. W X-T1 nie ma tego problemu, kolory są piękne (wiadomo, w słabszym oświetleniu nieco bledną i pojawia się szum, ale nadal jakość jest zupełnie przyzwoita), a kontrast umiarkowany, pozwalający dostrzec szczegóły zarówno w światłach, jak i w cieniach, poza naprawdę ekstremalnymi przypadkami. Wszystkim zatwardziałym zwolennikom wizjerów optycznych polecam wypróbowanie X-T1, jeśli będą mieli taką możliwość. Ale nie na hali w MediaMarkcie, tylko w warunkach bojowych. Satysfakcja gwarantowana!
Obiektywy
Każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o aparatach Fuji wie zapewne, jaką ofertą obiektywów do systemu X może pochwalić się ten producent. Mówiąc krótko: jest prawie wszystko, świetnie jakościowo, ale nie zawsze tanio. W zasadzie rzadko kiedy jest tanio, chyba że trafi się jakaś dobra promocja (na szczęście co jakiś czas się one zdarzają). Z reguły są to jednak obiektywy jasne, często jaśniejsze niż u konkurencji, więc nie są to pieniądze wyrzucone w błoto. X-T1 “testowałem” z uniwersalnym zoomem XF 18-55 f/2,8-4 (którego kiedyś nawet miałem, ale pozbyłem się go na rzecz XF 23 f/1,4, którego to z kolei pozbyłem się na rzecz X100T), portretówką XF 56 f/1,2, teleobiektywem XF 55-200 f/3,5-4,8 i ultra szerokokątnym manualnym Samyangiem 12 f/2. Zoomy wyposażone były w stabilizację, która działała przyzwoicie, a jej skuteczność została już pewnie opisania przez dziesiątki portali zajmujących się testami sprzętu i robieniem wykresów. Wszystkie te szkła sprawiały wrażenie solidnie wykonanych, optycznie były bez zarzutów i generalnie bardzo przyjemnie się nimi pracowało. Co więcej mogę dodać?
Zatrzymam się na dłużej przy teleobiektywie, bo z nim nie miałem wcześniej do czynienia. Przyznam, że nie jestem szczególnym fanem tak dużych ogniskowych. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pewne rodzaje fotografii nie mogą się bez nich obejść, jednak ja ich nie uprawiam, więc jakoś udawało mi się zawsze unikać dźwigania ze sobą dodatkowego balastu w postaci teleobiektywu. Z drugiej strony możliwość spojrzenia na świat z nieco innej perspektywy była miłą odskocznią od mojego sposobu fotografowania, do którego przyzwyczaiły mnie obiektywy głównie szerokokątne. Fizycznie XF 55-200 okazał się taki, jakiego sobie wyobrażałem: odrobinę za duży i za ciężki (metalowa konstrukcja i pewnie sporo szkła w środku) jak na mój gust, ale jeszcze mieszczący się w granicach wygody użytkowania – dzięki uchwytowi w X-T1 cały zestaw można nosić w jednej ręce bez większych problemów, a waga mimo wszystko jest mniejsza, niż w przypadku lustrzanek. Gdyby to był zakres ogniskowych rzędu 18-200 mm albo minimalna przysłona zaczynała się od wartości f/4 na długim końcu, to piałbym z zachwytu. Na szczęście jakością optyczną ten obiektyw z nawiązką rekompensuje te drobne niedogodności wynikające z jego rozmiarów, ostrością obrazu w całym kadrze zawstydzając niektóre dobre stałki. Sądzę, że topowy XF 50-150 f/2,8, który jakoś niedawno został zaprezentowany, zapewne osiągnie podobny poziom, ale trudno mi sobie wyobrazić, aby mógł być zauważalnie lepszy.
Jakoś obrazu
W tym miejscu mógłbym wkleić dokładnie to samo, co napisałem w recenzji X-E1 i X100T, bowiem wszystkie te aparaty bazują na tej samej matrycy (różni się ona obecnością czujników fazowych, ale generuje taki sam obraz) i oferują bardzo zbliżoną jakość zdjęć. Są drobne różnice w podejściu do poziomu odszumiania w formacie JPEG, który X-T1 i pozostałych nowszych modelach jest według niektórych nieco zbyt agresywny, powodując tzw. “woskową cerę” na twarzach osób fotografowanych w sztucznym świetle na wysokich czułościach. Potwierdzam to, jednak metodą prób i błędów, testując różne ustawienia, doszedłem do pewnego kompromisu, który mnie osobiście zupełnie satysfakcjonuje. Fotografując ludzi na wysokich czułościach ustawiam redukcję szumów do poziomu -2 (właściwie zawsze mam ją tak ustawioną), funkcję rozszerzającą zakres DR ustawiam do poziomu 100, a Highlight Tone do poziomu 0 (ten parametr również zostawiam w tej pozycji na stałe). Skóra na twarzach ludzi wygląda wówczas dużo bardziej naturalnie, a ogólny poziom szumów nadal jest przyzwoity. Rezultat końcowy jest gdzieś pośrodku drogi między tym, co oferował X-E1 i starsze modele, a X-T1 na standardowych ustawieniach.
Fotografując w formacie RAW oczywiście nie ma tego problemu, bo tutaj za redukcję szumów odpowiedzialne jest oprogramowanie na komputerze, a nie w aparacie. Ściągnąłem najnowszego Lightrooma 6 i wywołałem kilka zdjęć, dość mocno manipulując suwakami i nie zawiodłem się ani trochę. Jakość zdjęć jest taka, do jakiej przyzwyczaiły mnie aparaty Fuji, czyli na równi z czołówką aparatów z matrycami APS-C. Zapas informacji jest imponujący, szczególnie w światłach w trybie DR400 (którego dobrodziejstwo wykorzystać można nie tylko w JPEGach, ale też i w RAWach, przynajmniej używając oprogramowania Adobe). Automatyczny balans bieli też działa bardzo dobrze i rzadko się myli nawet w trudnym mieszanym świetle, jest przy tym bardziej neutralny niż w X-E1, gdzie miał tendencję do lekkiego ocieplania zdjęć. Światłomierz działa rewelacyjnie, a w trybie DR400 praktycznie nie ma potrzeby używania korekcji ekspozycji. W zasadzie fotografując X-T1 można zająć się wyłącznie kompozycją zdjęcia, ustawieniem ostrości i wciśnięciem spustu migawki w decydującym momencie, zamiast zaprzątać sobie głowę tym, czy zdjęcie wyjdzie dobrze pod względem ekspozycji, rozpiętości tonalnej, kolorystyki itp. Bo wyjdzie dobrze, nawet w JPEGu.
Podsumowanie
Czas spędzony z X-T1 był bardzo udany, a fotografowanie tym aparatem okazało się czystą przyjemnością. Fuji poszedł w dobrym kierunku, tworząc solidny, uszczelniony korpus najeżony maksymalną ilością elementów sterujących. Może trochę przekombinował ze sposobem działania przycisków blokady tarczy ISO i czasów naświetlania, wykazał się zbyt daleko idącą fantazją w projektowaniu nieergonomicznych przycisków, a ukłon w stronę początkujących amatorów fotografii zainteresowanych filtrami artystycznymi był niepotrzebny, ale nie wpłynęło to znacząco na wrażenie, jakie wywarł na mnie X-T1. Żaden produkt nie jest idealny, a rzeczy wymagające poprawki zawsze warto wypunktować. Być może w kolejnej wersji Space Gold Edition zostaną one wprowadzone równolegle z dodatkową opłatą w wysokości 1000 zł za nowy kolor obudowy.
Wrażenie jednak było bardzo pozytywne, szczególnie jeśli chodzi o szybkość działania, wizjer i jakość zdjęć, czyli kwestie kluczowe. Czy to znaczy, że rozbijam właśnie swoją skarbonkę-świnkę i biegnę do sklepu po swojego X-T1? Nie, nie mogę – w końcu jestem na odwyku. Ale polecam ten aparat każdemu, kto zainteresowany jest zaawansowanym bezlusterkowcem i chce mieć poczucie obcowania z produktem z wyższej półki.
Konrad
Nie, nie, nieeee… Nie kupię X-T1. NIE! Wystarczy mi przejście przez X-20 i X-E1, z małym skokiem przez X-100(S). Nie, Epicure, na nic Twoje zachwalanie 🙂
Kurczę, po przeczytaniu takich recenzji cieszę się, że akurat nie mam żadnych pieniędzy, które starczyłyby na nową puszkę 😀
A co do kadrów (zacne!) – widzę, żeś Poznaniak – musimy się kiedyś spiknąć na jakimś fotospacerze, jam z okolic 😉
Pozdrawiam!
epicure
Dzięki! Widzę, że też przechodzisz terapię odwykową. W takim razie fotospacer jak najbardziej wskazany w ramach leczenia 😉
mkol
Bardzo fajna recka. W końcu jakaś odskocznia od tych suchych i technicznych testów i wykresów na różnych tam optycznych czy dpreview.
Ale z recki jakby między wierszami, odnoszę wrażenie, że olek e-m10 jakby bardziej do gustu przypadł. Prawda to czy nie?
No i przydałby się też test E-M1 jako dopełnienie do „pro” bezluster 🙂
epicure
Dziękować 🙂 Czy ja wiem, czy E-M10 podobał mi się bardziej. Miał zaletę w postaci stabilizacji i dotykowego ekranu, też fajnie się nim fotografowało. Natomiast wizjer i jakość zdjęć w X-T1 chyba jednak bardziej do mnie przemawiają.
Staram się teraz dorwać E-M5 II do testów. Bardziej mnie on interesuje, niż E-M1, prawdę mówiąc.
Tomek
A ja szukam powodu zeby wymienić kieszonkowego epl5.
Fuji fajne jest. Ale zdjęcia…bo te najwazniejsze przeciez nic nowego nie wnoszą.
Wszystkie tutaj spokojnie i bez wysiłku zrobic mozna tańszą i duzo mniejsza zabawką.
No…aparat fajny. Ale większy. A większych to ja mam juz pare.
…
A „test” fajny. Dobrze sie czyta. Jak zawsze z resztą .
Pzdr
Eliot
Co tu dużo pisać. Masz lekką rękę do pióra Łukaszu. Przyjemnie się Ciebie czyta. Ja nie będę się leczyć z nowego aparatu. Zawodowo sporo jeżdżę w terenie, a wożenie Nikosia D 800 jest problematyczne. Skaczę sobie po necie między Fuji X-T1, X-T10 Olympusem OMD EM 5 Mk II , Sony a6000 … i sam nie wiem co da mi najlepszy obrazek. Może wiem ale jak ta dziewica co to chce ale boi się … nie mogę podjąć ostatecznej decyzji. Co Ty byś kupił z ww (priorytet – jakość obrazka i używalne wysokie ISO) ? …
epicure
Dzięki 🙂 Akurat mam już u siebie X-T10, więc spodziewaj się kolejnej recenzji za parę tygodni. Jeśli chodzi o jakość obrazu, to Fuji wpada najlepiej, chociaż różnica w porównaniu do Sony jest niewielka, a w porównaniu do Olka zauważalna, ale też nie jakaś przepaść.
Eliot
Ok. Olek wypadł z konkursu. Czekam na recenzję Fuji X-T10. Miałem go w łapach. Bardzo zacny w macaniu. (uwag a na kitowy zoom z plastikowym bagnetem).
Adam
Wspaniały blog, który dzisiaj odkryłem. Szukałem rzetelnych informacji ponieważ mam dylemat X-T1 czy X-T20?
epicure
Dzięki! Jeśli nie zależy Ci na uszczelnieniach, weź X-T20. W przeciwnym razie X-T1.