Temat zakresu DR budzi wiele kontrowersji i sporów, który aparat jest lepszy, a który gorszy. Fora internetowe pękają w szwach od dyskusji, w których uczestnicy okładają się po głowach wykresami dostarczanymi przez mniej lub bardziej kompetentne portale zajmujące się testowaniem aparatów. Ja wykresów robić nie potrafię, ale to żadna strata, biorąc pod uwagę to, jak bardzo „pasjonujące” jest ich oglądanie. Nie potrafiłbym nawet wyliczyć, jaki zakres DR wyrażony w wartościach EV posiada dany aparat. Nie sądzę, aby komukolwiek taka wiedza była potrzeba do fotografowania. Skupię się więc jedynie na dwóch przykładach zaczerpnięty z fotograficznej praktyki, pokazujących osiągi Olympusa E-M10 w kwestii użytecznego zakresu DR. Jako że jedynym aparatem, do którego mogłem go porównać, był Fujifilm X-E1, to w zestawieniach pojawią się też zdjęcia właśnie z niego, jako punkt odniesienia.
Przykład 1
Olympus E-M10
Fujifilm X-E1
Obydwoma aparatami wykonałem taki sam kadr o takiej samej ekspozycji, naświetlając go do prawej strony histogramu, na czułości iso 200 i w formacie RAW. Różnice w wielkości zdjęć wynikają z innych proporcji boków matryc – w Olympusie jest to 4:3, a w Fuji 3:2. Natomiast różnice w kolorystyce wynikają z innej domyślnej interpretacji balansu bieli przez Lightrooma 5. W obu przypadkach obraz jest jednak maksymalnie jasny, jaki tylko dało się uzyskać, nie przepalając przy tym zachmurzonego nieba. Nie jest to zbyt wymagająca scena, większość kadru nie wymaga żadnej korekcji ekspozycji. Cały pierwszy plan i niebo są wystarczająco jasne, aby było widać wszystkie detale, a jedynie niewielki obszar zacienienia pod wiatą peronu mógłby zostać rozjaśniony. I to właśnie poprawiłem, pilnując, aby efekt końcowy był w miarę naturalny:
Olympus E-M10
Fujifilm X-E1
Tutaj, oprócz podciągnięcia cieni i lekkiego przygaszenia świateł, poprawiłem balans bieli, ustawiając go według wzorca, za który posłużyły mi białe napisy na niebieskiej tablicy na peronie. Nadal widać różnice, chyba nawet się one pogłębiły, ale to już nie jest wina balansu bieli. Pisałem o tym w recenzji, w efekcie wyciągania szczegółów z cieni zdjęcia E-M10 lecą w stronę magenty (w przypadku Fuji w stronę zieleni, ale w dużo mniejszym stopniu), przynajmniej wywoływane w Lightroomie. Z tego, co widziałem, różne programy dają nieco inną kolorystykę, ale potrzebowałbym lat i worka pieniędzy, aby je wszystkie kupić i przetestować. Interesują mnie jednak nie kolory, bo te w dużej mierze można w prosty sposób zmodyfikować, tylko jakość obrazu w cieniach. Tak wygląda ona w zbliżeniu:
Olympus E-M10 w powiększeniu 1:1
Fujifilm X-E1 w powiększeniu 1:1
Zdjęcie z E-M10 ma nieco wyższy szum (jednolity i ziarnisty) i lekki zafarb w stronę purpury, ale trzyma przyzwoity poziom. Materiał nadaje się do dalszej obróbki, bez problemów można go odszumić bez znaczącej utraty szczegółów i zdjąć nieco saturacji z purpury i magenty. I choć Fuji wypada nieco lepiej, to osiągi Olympusa dla mnie osobiście są w zupełności wystarczające, przynajmniej do takiego zadania i na bazowej czułości.
Przykład 2
Kolejna seria zdjęć przedstawia już inną, dużo bardziej wymagającą scenę. Te zdjęcia również zostały naświetlone maksymalnie do prawej histogramu, ale obszar bliski prześwietleniu jest w nich bardzo niewielki. Natomiast cała reszta kadru znajduje się w głębokim cieniu, przez co większość zdjęcia jest niedoświetlona.
Olympus E-M10
Fujifilm X-E1
Olympus E-M10
Fujifilm X-E1
Tym razem pozwoliłem sobie na mocniejszą obróbkę, chcąc uzyskać obraz przypominający przerysowany HDR. To, co zrobiłem, sprowadza się głównie do maksymalnego rozjaśnienia cieni i przygaszenia świateł oraz podniesienia ekspozycji o 2EV z porządną szarżą po suwaku Clarity. Taka operacja zawsze wiąże się zauważalną degradacją jakości obrazu, niezależnie od tego, jak doskonałą matrycę miałby aparat. Na miniaturkach nie jest to może jeszcze widoczne, ale pewne oznaki już da się zauważyć. Na zdjęciu z E-M10 jeszcze wyraźniej zarysował się problem fioletowego zabarwienia czerni, które rzuca się w oczy dużo bardziej, niż sam szum. W powiększeniu natomiast wygląda to tak:
Olympus E-M10 w powiększeniu 1:1
Fujifilm X-E1
Z tą purpurą/fioletem/megentą/tym czymś (niepotrzebne skreślić) już nie tak łatwo będzie sobie poradzić bez mocniejszej desaturacji stosowanej lokalnie. Ziarnistość jest w normie jak na tak mocną obróbkę. Nie ma ani śladu bandingu, co jest świetnym rezultatem. Niestety tam, gdzie szum można ukryć zmniejszając rozmiar zdjęcia, zafarbu już się nie pozbędziemy. Przy naprawdę ekstremalnej obróbce trzeba się z tym liczyć. Jeśli jednak już sobie z tym poradzimy, to zdjęcie powinno być jak najbardziej użyteczne, przynajmniej według moich kryteriów.
Istnieje możliwość, że tę kolorową niemiłą niespodziankę zawdzięczamy Lightroomowi, ale tego już nie jestem w stanie sprawdzić samemu. Gdyby ktoś chciał pobawić się tymi RAWami w innych wywoływarkach, to
tutaj znajdzie pliki. Sam jestem ciekaw rezultatów.