Kącik Onanisty Sprzętowego: Olympus E-M10 – poziom szumów

Typowy test szumów na portalach fotograficznych z reguły wygląda tak: jest sobie jakaś scenka złożona z butelek, kredek, spinaczy biurowych i mnóstwa innych drobiazgów, których nigdy nie będziemy fotografować, wszystko to solidnie doświetlone studyjnymi lampami, dużo jasnych tonów i żadnych głębokich cieni. Są to warunki kompletnie oderwane od praktyki, bo zwykle wysokich czułości używa się tam, gdzie światła brakuje. Poza tym to właśnie w ciemnych partiach obrazu szum jest najbardziej wyraźny. Od jakiegoś czasu w testach na dpreview można wybrać scenkę wykonaną przy słabym oświetleniu żarowym, lecz tam z kolei zdjęcia są odszumiane, bowiem używany jest Lightroom na ustawieniach standardowych, czyli z włączonym usuwaniem szumu chrominacji. Za każdym razem, gdy oglądam te sample, myślę sobie, że portale fotograficzną robią wszystko, aby nie skrzywdzić za bardzo aparatów, które testują.

Mój „test” jest dużo bardziej wymagający. Wylazłem pewnej nocy w miasto, postawiłem E-M10 na statywie i zrobiłem serię zdjęć, podnosząc czułość o 1 EV. Dokładnie w ten sam sposób potraktowałem Fuji, trzymając się tych samych parametrów ekspozycji (różnica jest pomijalna i wynika z tego, że Fuji stosuje trochę niestandardowe czasy, np. 8,5 s zamiast 8 s lub 4,3 s zamiast 4 s). Rawy wywołałem w LR5, całkowicie wyłączając odszumianie. W wyniku tego szum stał się nieco bardziej wyraźny, ale zdjęcia na najwyższych czułościach odzyskały nieco kolorów (np. liście na drzewach stały się zielone, a nie ciemnoszare). Tak prezentuje się scena w całej okazałości:

Olympus E-M10

Fujifilm X-E1

Mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone, że zdjęcia nie trzymają pionu i lecą w prawo – jak mi się statyw ustawił przy pierwszym zdjęciu, tak już pozostał nietknięty. A poziomica jest dla mięczaków! Dla największych twardzieli mam zaś cropy:







Drobny szum towarzyszy Olympusowi już od najniższej czułości. Nie jest to spowodowane długim czasem naświetlania, bo i na zdjęciach robionych za dnia da się w powiększeniu zauważyć kaszę np. na niebie. Osobiście nie jest to dla mnie żaden problem. Dlaczego? Dlatego, że oglądanie zdjęć w powiększeniu 1:1 na 21-calowym monitorze to mniej więcej to samo, co oglądanie wydruku wielkości 1,3 x 1 m z odległości 50 cm. Jeśli więc ktokolwiek sądzi, że taki szum może mieć znaczenie w praktyce, to albo świruje bażanta, albo na kółku fotograficznym w gimnazjum nosił na mundurku tarczę „Wzorowy Onanista”. Znaczenie szumu zaznacza się dopiero na wyższych czułościach. Z tego, co widać, szum wzrasta w sposób przewidywalny i jednostajny wraz ze wzrostem iso, do czasu napotkania wartości 6400, gdzie następuje już bardziej wyraźne załamanie jakości i tutaj zapanowanie nad nim może już być problematyczne. Osobiście trzymałbym się iso 3200 tak długo, jak to tylko możliwe, a iso 6400 pozostawił tylko na najbardziej ekstremalne sytuacje. Strata Olympusa w poziomie szumów w stosunku aparatów APS-C jest taka, jakiej należało się spodziewać biorąc pod uwagę różnicę w wielkości matryc, czyli ok. 1 EV.