Odwyk od szarości

Moje zdjęcia są podobno zbyt ponure, takie szare i mało radosne – dowiedziałem się ostatnio. W zetknięciu z krytyką mogłem zachować się jak przystało na dumnego i pewnego siebie ahrrrtystę, czyli zaciągnąć się papierosem, splunąć i wypuściwszy dym wycedzić przez zaciśnięte zęby kilka szorstko brzmiących słów, które można byłoby przetłumaczyć jako „idź w pokoju, mój przyjacielu”. Ale że artysta ze mnie żaden, zdobyłem się na odrobinę refleksji i postawiłem sobie pytanie: jakże to tak? To prawda, że ostatnio pisałem coś o czarno-białych zdjęciach, które rzeczywiście bardzo lubię, ale przecież kolorowe zdjęcia też chyba potrafię robić. Hmm… Potrafię?


Tytułowe zdjęcie „tęczowego chlebaka” jest w tym przypadku nieco mylące, bo choć kolorów w nim nie brakuje, to tym razem wcale nie będzie o Poznaniu. Będzie o Katowicach… Chciałbym zaczarować widzów pięknem katowickiego pejzażu miejskiego, tętniących życiem ulic. Odwiedzając ten urokliwy zakątek naszego kraju wymyśliłem sobie, że pokażę go w taki sposób, jak go postrzegałem – radośnie i optymistycznie. Oczywiście wykluczało to możliwość przekonwertowania zdjęć do odcieni szarości, wszak ona jest taka przygnębiająca… Soczyste kolory płyną więc tym razem zewsząd, podkreślając te wyjątkowe chwile, jakie przeżywałem bieżąc ulicami Katowic i mijając wszystkie te uśmiechnięte twarze przyjaźnie nastawionych tubylców.


Kilka dni temu usłyszałem bardzo interesujące stwierdzenie: „budząc się rano należy spoglądać na dzień jak na wielką, kolorową i pachnącą łąkę”. Naszła mnie wtedy taka refleksja, że byłoby wielce niestosownym z mej strony, gdyby ktoś patrząc na moje zdjęcia odniósł wrażenie, że postrzegam codzienność jako szare, cuchnące obornikiem i pnące się aż po horyzont kartoflisko. O nie! Przecież każdej mojej porannej pobudce towarzyszy ćwierkanie ptaków i promienie słońca wpadające przez okno wraz z morską orzeźwiającą bryzą, dostarczającą mi jadu jodu. Nie wyłączam budzika, tylko uśmiecham się do niego i mówię mu „dzień dobry”, a on odwzajemnia tę dobroć i wyłącza się sam. Oczywiście humor towarzyszy mi już od pierwszej chwili, bo przecież każdy czułby się równie pogodnie, mając świadomość tego, jak wiele przygód czeka go tego dnia i mogąc doświadczać tego euforycznego stanu na równi ze wszystkimi tymi arcyszczęśliwymi ludźmi, o których będzie się ocierał w tramwaju w drodze do pracy.


Co to ma wspólnego z kolorowymi zdjęciami? Nic, ale jeśli coś się nie zgadza w otaczającej nas rzeczywistości, to nie znaczy przecież, że należy ją kontestować. Trzeba podchodzić do niej optymistycznie, najlepiej bez poddawania niczego w wątpliwość, bo to mogłoby zmącić jej obraz i odrzeć go z odcieni szczęścia i radości. Ja oczywiście uważam się za optymistę (tyle tylko, że może nieco lepiej poinformowanego), więc z uśmiechem będę kontynuował ten nietrzymający się kupy akapit, próbując niezdarnie połączyć jakimś ciągiem logicznym jego pierwsze zdanie z tym, co zamierzam napisać poniżej. A chodzi mi o to, że fotografia czarno-biała wypacza przecież rzeczywistość i przedstawia ją w złych… hmm… barwach. Nikt z nas nie widzi świata w odcieniach szarości, bo on nie jest szary! Nie wierzysz? Wyjrzyj za okno, zobacz jak jest pstrokato, jak to wszystko żyje i promieniuje szczęściem. Po co to tłumić?


Jako zwolennik postrzegania rzeczywistości taką, jaka jest, nie mam nic na swoją obronę. Tak, gdzieś się pogubiłem w tym wszystkim i do tej pory nagminnie fałszowałem rzeczywistość, odbierając jej piękno kolorów tylko po to, aby wprawiała ona w melancholijny nastrój i napędzała żarna młyna, ścierającego bezlitośnie ostatnie ziarna radości i pogody ducha. Jestem winny! Chciałbym jednak nieśmiało poprosić o łagodny wymiar kary, a jako okoliczność łagodzącą przytoczyć fakt, że przecież odnalazłem światełko w tunelu, czego przykładem są te właśnie zdjęcia. Jestem na odwyku od szarości i w końcu zaczynam doceniać otaczające mnie kolory, dzięki czemu moje zdjęcia nie są już takie przygnębiające i depresyjne. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że ta przemiana, którą nazwałem cudem katowickim, stała się już na tyle wyraźna, że aż razi w oczy nieprzyzwyczajone jeszcze do tych napawających otuchą obrazów, przynoszących pocieszenie i wiarę w człowieka. Czuję się jak zwierzę wypuszczone z klatki, w której spędziło całe życie, i odkrywające wspaniałości tego świata. Trzeba dać mu się nacieszyć – niech sobie poskacze, wyhasa się, pobryka sobie.


Ale klatkę zostawcie otwartą, na wypadek gdyby okaleczone zwierze wróciło, skomląc i chcąc uciec w bezpieczne miejsce od tego kurwidołka.