Rachunek sumienia

Nowy rok, nowy ja! Wraz ze zmianą kartek w kalendarzu od razu poczułem uderzenie kreatywności. Te tysiące pomysłów na wspaniałe zdjęcia, błyskotliwe posty na blogu, pełne przygód podróże. Nawet poczułem się jakby bardziej fit… Ech, może jednak zatrzymam tę karuzelę ironii zanim zabrnę za daleko. Prawda jest taka, że wraz ze zmianą daty czuję się jeszcze bardziej tak samo jak rok temu. Nadal nie jestem zadowolony ze swoich zdjęć, w dalszym ciągu nie mam pojęcia o czym mam tu pisać, a podróż życia jedynie mi się czasem śni. Ot, problemy człowieka Pierwszego Świata. Nowy rok to jednak dobra okazja do tego, by zastanowić nad formą i funkcjonowaniem tej strony. Tak, tyle mogę przecież zrobić bez żadnych wyrzeczeń.

Ustalmy na wstępie jedną rzecz: nie byłem, nie jestem i za wszelką cenę nie chcę być żadnym bloggerem. Mam jak najgorsze zdanie na temat jakości i wartości treści tworzonych przez większość znanych mi ludzi tytułujących się w ten sposób. Kryptoreklama, artykuły sponsorowane, lajfstajlowe fotki talerza z zupą, włosów w nosie czy gumy do życia przyklejonej do podeszwy trampek, teksty zerżnięte z zagranicznych artykułów, pisanie o niczym, zaśmiecanie sieci nadprodukcją bezwartościowych postów służących jedynie generowaniu ruchu, brak jakiegokolwiek intelektualnego wkładu własnego, lansowanie się na Instagramie, hasztagi i inne pierdoły – z tym wszystkim kojarzą mi się blogi. Rzadko trafiam na taki, z którego rzeczywiście mogę się czegoś ciekawego dowiedzieć. I jak tu nie być uprzedzonym?

Na moje szczęście popularność tej strony jest żenująco mała. Nie muszę zabiegać o względy typowego masowego czytelnika o mało wyrafinowanych gustach. Publikuję tutaj tak rzadko, a moje teksty są zazwyczaj na tyle długie, że tego typu odbiorca nie znajduje tutaj pożywki dla siebie. Nie muszę obawiać się o utratę popularności, więc mogę pisać tylko wtedy, gdy mam na to ochotę i tylko o tym, o czym sam chciałbym przeczytać. Od jednego ze znanych bloggerów z półświatka fotograficznego dowiedziałem się, że stara się on publikować przynajmniej dwa lub trzy posty tygodniowo, a największy ruch generują wszelkiego rodzaju nowinki techniczne i informacje prasowe o premierach sprzętu. Co wartościowego można napisać z tak dużą częstotliwością? Nic.

W zeszłym roku opublikowałem tylko pięć postów, z czego dwa to testy aparatów. Biję się w pierś – to nie był dobry rok jeśli chodzi o mój wkład w istnienie tej strony, która z założenia miała być moją wizytówką, zapisem tego czym się pasjonuję, przestrzenią do pokazania światu mojej – tfu! – twórczości, za przeproszeniem, artystycznej. Między dwoma postami tygodniowo i obsesyjnym liczeniem ilości odsłon a pięcioma wpisami rocznie istnieje ogromne pole do zagospodarowania. Czuję powinność, aby zwiększyć tu swoją aktywność, nawet mimo deprymującej świadomości, że docieram do bardzo wąskiej garstki odbiorców. I w ramach noworocznego rachunku sumienia, zgodnie z piękną nic nie znaczącą tradycją, to właśnie sobie postanawiam.

Samo napisanie recenzji aparatu to kilkanaście godzin roboty rozbite na kilka wieczorów, często na przestrzeni tygodnia lub nawet dwóch, w zależności od ilości wolnego czasu. Spłodzenie niniejszego wpisu to, do tego momentu, ponad dwie godziny, a jeszcze trzeba tę pisaninę jakoś zakończyć, wyselekcjonować zdjęcia, przygotować graficznie do publikacji (swoją drogą wybór zdjęć jest tu zupełnie przypadkowy – mam kilka pstryków znad morza i nie mam gdzie ich wepchnąć, bo nigdzie nie pasują, więc trafiły tutaj) – to kolejne dwie godziny, jak nic. A przecież muszę jeszcze znaleźć czas na fotografowanie i normalne życie. Nie łudzę się więc, że będę tutaj pisał często i regularnie, bo to jest fizycznie niemożliwe. Nie chcę pod presją tworzyć piśmienniczej chałtury. Jeśli nie będę miał nic mądrego do powiedzenia, to będę siedział cicho, jak dotychczas. Jednak zamiast czekać na to, aż wena natchnie mnie sama, postaram się częściej wytężyć umysł i poszukać inspiracji we własnym zakresie.

Sądzę, że zupełnie realne jest opublikowanie dwunastu czy nawet piętnastu obszernych (a nie kilku biednych zdań i fotek na krzyż, jak to blogerzy czynią) i wartościowych merytorycznie (na tyle, na ile mój kunszt pozwala) wpisów w 2017 roku. Chciałbym, aby testy sprzętu nie dominowały, nawet jeśli przyciągają o kilkaset procent więcej czytelników. Recenzji będzie mniej więcej tyle samo w stosunku do reszty postów, ale postaram się, aby były one… hm… bardziej multimedialne. Mam pewne małe marzenie z tym związane i pomysł na to, jak uczynić pierwszy krok w kierunku jego realizacji. Nie chcę zdradzać szczegółów, bo znając siebie zapał może okazać się słomiany, a słów na wiatr rzucać nie lubię. Nic więcej nie puszczę w eter, póki co. Mam nadzieję, że tyle, ile już napisałem, będzie mi przypominać o tych noworocznych postanowieniach. A świadomość, że ktoś to przeczytał, podziała jak bicz zaganiający do roboty.