Rasowy kieszonkowiec – Canon G7X II

Niedawno wspominałem o tym, jak telefony komórkowe rujnują rynek fotograficzny, w szczególności rynek aparatów kompaktowych. Po chwili refleksji doszedłem do wniosku, że jednak trochę się zagalopowałem. Może lepiej niech sprzedażą zajmie się jakiś analityk rynkowy, a nie pierwszy z brzegu mądrala, który zna się na wszystkim najlepiej. No bo co mnie obchodzi, ile czego się sprzedaje? Moim zmartwieniem powinno być tylko to, aby zrobić zdjęcia, których nie będę wstydził się pokazać. A że lubię czasem wyjść ze swojej strefy komfortu i dla urozmaicenia użyć nieco prostszego i mniej oczywistego narzędzia, toteż w ostatnim czasie postanowiłem używać takiego właśnie kieszonkowego kompakta. I przekonałem się, że ten gatunek potrafi się całkiem nieźle bronić przed wymarciem.

JPEG

Dlaczego nie lubimy małych kieszonkowych aparatów? Ano dlatego, że ich rozmiar zawsze pociągał za sobą całą gamę kompromisów konstrukcyjnych, które odbijały się negatywnie na jakości obrazu. Mikroskopijne matryce i ciemne obiektywy zdążyły skutecznie zniechęcić nie tylko bardziej wymagających amatorów fotografii, ale też pospolitych niedzielnych pstrykaczy. Ci szybko połapali się, że komórki robią dziś lepsze zdjęcia, niż popularne jeszcze kilka lat temu kompakty. Nic dziwnego, skoro obiektywy w smartfonach są z reguły dużo jaśniejsze przy zachowaniu tej samej wielkości matryc. Obsługa przy tym jest dużo prostsza, a fotografowanie nimi nie wymaga noszenia ze sobą osobnego urządzenia, bo telefon i tak zawsze mamy przy sobie. W rezultacie tego kompakty spoglądają na nas smutno ze sklepowych półek, osamotnione i pozbawione atencji przechodzących obok klientów, którzy bez zatrzymania prą w kierunku promocji na dziale GSM. I nie szukają tam urządzeń do dzwonienia czy wysyłania SMSów, ale w główniej mierze właśnie do fotografowania.

JPEG

JPEG

No dobrze, ale dlaczego by w takim razie nie wyprodukować bardziej zaawansowanych technologicznie kompaktów? Może udałoby się znaleźć taki rozmiar sensora i obiektyw takiej jasności, aby zapewnić jakość zdjęć nieosiągalną dla smartfonów, przy jednoczesnym zachowaniu kieszonkowego rozmiaru. Okazuje się, że jest to jak najbardziej możliwe i nie takie trudne do zrealizowania, skoro pojawiło się już co najmniej kilkanaście modeli, nawet ze znanymi z lustrzanek matrycami APS-C, jak np. Fujifilm X100T. Nie wszystkie z nich są kieszonkowe, ale te z nieco mniejszymi 1-calowymi matrycami jak najbardziej tak. Przykładem takiego właśnie aparatu jest Canon G7X II, którym bawię się od kilku tygodni – poniekąd dlatego, że mój główny aparat na długi czas wylądował w serwisie, ale też i z czystej ciekawości i chęci wypróbowania czegoś nowego, z czym jeszcze nie miałem do czynienia. Co prawda w czasach gorączki pełnej klatki używałem canonowskiej lustrzanki, ale nigdy jeszcze nie fotografowałem kieszonkowcem, który miałby szansę, choćby tylko w marketingowych obietnicach, osiągnąć satysfakcjonującą jakość obrazu. Nie doświadczyłem tu wprawdzie żadnych cudów, ale też wcale ich nie oczekiwałem. Wiedziałem przecież, czego można się spodziewać po takim aparacie. A mimo to spotkało mnie całkiem przyjemne zaskoczenie.

Wygląd i jakość wykonania

Lubię stylistykę retro, ale czasem i od niej miło jest odpocząć. Szczególnie jeśli wszystkie aparaty, jakie miałem w rękach w ciągu ostatnich kilku lat, dizajnem przypominały aparaty sprzed pół wieku. Tym bardziej doceniam wzornictwo Canona G7X II, który jest urządzeniem wyglądającym współcześnie, chociaż może gumowa okładzina o fakturze podobnej do skóry, odcięta linią prostą od górnej części obudowy, trochę nawiązuje do przeszłości. Sam nie wiem… Kompakt ten na pewno nie przypomina mi niczego, z czym kojarzę klasyczne aparaty analogowe, ale też nie jest ze wszech stron wyoblony jak kamień z potoku. Ot, taka niewielka cegiełka, nie ekscytująca swoim wyglądem, ale mogąca się podobać. Aparat nie rzuca się w oczy i nie musi się kamuflować wyglądem retro, aby nie sprawiać wrażenia profesjonalnego sprzętu – jest po prostu za mały, aby ktokolwiek mógł go o to posądzić. Jest naprawdę kompaktowy i choć wciskanie go w najciaśniejszą kieszeń w wąskich dżinsach jajogniotach nie jest najlepszym pomysłem, to powinien z łatwością zmieścić się wszędzie tam, gdzie mieści się np. paczka papierosów (Ministerstwo Zdrowia zachęca do noszenia ze sobą aparatu zamiast wyrobów tytoniowych).

Canon z zewnątrz jest niemal w pełni metalowy, z wyjątkiem kilku drobnych elementów. Części metalowe sprawiają bardzo dobre wrażenie i są dokładnie spasowane, czego jednak nie mogę powiedzieć o częściach z tworzywa sztucznego. Lamelki zasłony obiektywu lubią sobie grzechotać przy mocniejszym potrząśnięciu, gdy znajdują się w pozycji zamkniętej. Plastikowa pokrywa lampy błyskowej, umieszczonej na skraju górnego panelu, łatwo się rysuje i odstaje na jakieś 0,5 mm, co widać i da się wyczuć pod palcami. Cały dolny panel także jest plastikowy, oczywiście za wyjątkiem gwintu statywowego. Ma to swoje uzasadnienie, o czym napiszę więcej nieco później, jednak jakość tego elementu pozostawia wątpliwości co do jego trwałości. Przypuszczam, że przy upadku spód aparatu pięknie w pierwszej kolejności. Obudowa ekranu również jest plastikowa, ale z nią jest wszystko w porządku. Dobre wrażenie sprawiają za to gumowe okleiny, które wydają się grube i mięsiste. Zaślepka gniazd również jest pokryta tym materiałem, a nie gładkim odpustowym plastikiem, jak to zazwyczaj ma miejsce w większości urządzeń. Złego słowa nie da się powiedzieć o pokrętłach i przyciskach, które wyglądają solidnie i pracują z odpowiednim oporem, wyczuwalnym skokiem i przyjemnym dla ucha klikiem. Pierścień wokół obiektywu nawet wywołuje u mnie pewną wstydliwą słabość: lubię nim kręcić dla zabawy.

Jest to amatorski aparat, więc zgodnie z oczekiwaniami nie jest w żaden sposób uszczelniony przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Szczególną ostrożność radziłbym zachować w przypadku kontaktu z pyłem i drobinkami piasku. Z tego, co wiem, poprzedni właściciel tego egzemplarza musiał korzystać z usług serwisu w celu wydmuchania paprochów z obiektywu. Na szczęście robota została wykonana wzorowo, a mnie ten problem jeszcze nie spotkał, jednak mając ten aparat ze sobą na plaży obchodziłem się z nim jak z jajkiem. Mimo, że to małe pstrykadełko kosztuje całkiem sporo, co mogłoby sugerować, że jest produktem premium, to w rzeczywistości bliżej mu pod względem jakości do typowego kompaktu ze sklepu nie dla idiotów. Aparat nie rozpada się w rękach, nie skrzypi jak stary kuter rybacki, ale jednak czuć gdzie nie gdzie wpływy księgowych poszukujących oszczędności. W każdym razie jakość ogólnie oceniam na dobrą, a niedoskonałości są na tyle drobne, że na pewno nie spędzą snu z powiek właściciela.

Ergonomia użytkowania

G7X II w zasadzie należy trzymać trzema palcami, bo po prostu inaczej się nie da – więcej palców nie mieści się na uchwycie. Jest to przecież sprzęt do fotografii rodzinno-wycieczkowo-pamiątkowej, a nie kombajn do produkowania pieniędzy, który musi idealnie kleić się do łapy, nawet jeśli ufajdana jest w panierce z de volailla z weselnego stołu. Na szczęście waga jest na tyle mała, że siła grawitacji raczej nie wyrwie aparatu go z rąk, a antypoślizgowe gumy z przodu i pod kciukiem robią wystarczająco dobrą robotę. Wyobrażam sobie, że problem może pojawić zimą w grubych rękawiczkach, ale taka jest już cena użytkowania kieszonkowego aparatu. Większość ludzi pewnie będzie go używać w trybie automatycznym, wciskając jedynie spust migawki i przycisk podglądu zdjęć. Mimo niewielkiego rozmiaru i ciasno upakowanych przycisków nie miałem żadnego problemu z ich przypadkowym wciskaniem, głównie za sprawą tego, że wyściółka pod kciukiem jest relatywnie szeroka i ma na niej żadnych guzików. Właściwie to ich rozmieszczenie wcale nie jest takie złe, ma swoją uzasadnioną logikę, do której szybko się przyzwyczaiłem. Aparat nie przypomina pulpitu myśliwca ze swoją umiarkowaną ilością elementów sterujących, ale niczego mi nie brakowało. Znalazło się nawet kółko kompensacji ekspozycji, z którego korzystam bardzo często. Nie ma za to przycisków funkcyjnych, które dałoby się zaprogramować, aczkolwiek szybkie menu wywoływane przyciskiem Q (jak w Fuji) czy dająca się w pełni konfigurować domyślna zakładka w menu głównym ułatwiają dostęp do większości potrzebnych ustawień – da się z tym żyć. Ogromnym ułatwieniem w obsłudze jest dotykowy ekran, o którym napiszę więcej w sekcji mu poświęconej.

RAW | modyfikacja świateł i cieni + clarity

RAW | modyfikacja świateł i cieni + clarity

Jak już wcześniej wspomniałem, Canon wyposażony jest w pierścień wokół obiektywu, który może pełnić kilka funkcji. Mi najwygodniej obsługuje się nim przysłonę i jest to jedyna funkcja, z jakiej chcę korzystać. Mimo to zostałem uszczęśliwiony na siłę przyciskiem RING FUNC. znajdującym się w najlepszym miejscu na obudowie, który nie robi nic innego, jak przełącza funkcje pierścienia, z których i tak nie korzystam. Przycisk RING FUNC. można zaprogramować, aby odpowiadał za inną funkcję, niż tylko zmianę przeznaczenia wspomnianego pierścienia. Ciekawostką jest przełącznik przy pierścieniu, który umożliwia wyciszenie jego „cykania” i bezstopniową obsługę. Ma on pozwolić na bezgłośną pracę w trybie wideo, z tym że jakość dźwięku jest na tyle słaba, że to klikanie jest akurat najmniejszym problemem. Miałoby to sens, gdyby przełącznik zmieniał funkcję pierścienia, np. przełączając ze sterowania przysłoną na manualne ustawienie ostrości. Niestety manualne ustawienie ostrości za pomocą pierścienie w ogóle nie jest możliwe, a służy do tego wirtualny suwak na ekranie dotykowym, który jest najgłupszym rozwiązaniem, jakie tylko można było wymyślić. Liczyłem, że może uda mi się wykorzystać zalety mniejszej matrycy, czyli uzyskać hiperfokalną przy stosunkowo małych przysłonach, ale po kilku próbach korzystania z manualnego ostrzenia poziom mojej frustracji przekroczył punkt krytyczny i już więcej nie tknąłem tego gówna. A jednak warto czasem zajrzeć do instrukcji obsługi… Manualne ustawienie ostrości za pomocą pierścienia jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko przytrzymać spust migawki wciśnięty do połowy i wtedy kręcić pierścieniem. Menu jest w miarę przejrzyste, nieprzekombinowane, takie typowo canonowskie – sprawdza się i tyle, nie ma się czym podniecać.

JPEG

Kompakt Canona cierpi na te same przypadłości typowe dla większości tej klasy zabawek. Na próżno szukać w nim wizjera, co jednak nie okazało się tak dużym problemem, jak początkowo sądziłem. Używałem tego aparatu głównie wakacyjnie, więc przełączyłem swój mózg z trybu pracy poważnego fotografa na tryb plażowego trzaskacza fotek, mającego poważną fotografię głęboko gdzieś. Nie tęskniłem też za stopką do m0ntowania lampy błyskowej, z której korzystanie w połączeniu z tak małym korpusem musiałoby wyglądać groteskowo. Gwint statywowy oczywiście jest w takim miejscu, że przy dokręconej szybkozłączce dostęp do komory baterii i karty pamięci jest niemożliwy. Generalnie G7X II nie rzuca na kolana oryginalnymi rozwiązaniami ułatwiającymi obsługę, ale jest prosty i dość intuicyjny, szczególnie dla mniej doświadczonych użytkowników, a przy tym pozbawiony wyjątkowo upierdliwych wad z zakresu ergonomii. Poradzi sobie z nim totalny żółtodziób, jak i ortodoksyjny wyznawca trybu manualnego i formatu RAW.

Szmery bajery

Jak każdy współczesny aparat cyfrowy, tak i Canon wyładowany jest po brzegi różnego rodzaju badziewiem, z którego nikt nie korzysta. W miarę użyteczny może być jedynie timelaps i hyperlaps (to tylko moje przypuszczenia, bo nie korzystałem z tych funkcji) oraz tryb HDR, który działa nieco lepiej niż w Olympusach i nie degraduje tak mocno jakości obrazu, chociaż też powoduje lekkie zawężenie kąta widzenia i mały spadek rozdzielczości zdjęcia. No i działa wyłącznie w trybie automatycznym zapisując tylko JPEGi, więc nie ma szans na uratowanie zdjęcia, gdyby automatyka postanowiła zastrajkować. Poniżej zamieściłem próbkę HDRów w dwóch różnych trybach działania tej funkcji (jest ich więcej, ale te pozostałe wyglądają paskudnie). Kolejną potencjalnie przydatną rzeczą mogą być tryby wykonywania zdjęć i filmów nocnych, np. rejestracja śladów gwiazd czy nocny portret na tle gwiazd z doświetlaniem lampą błyskową – bardziej dla tych, którzy nie potrafią ustawić aparatu samodzielnie. Bardzo przyjemnie działa funkcja edycji RAWów w aparacie, za pomocą której można zmodyfikować ekspozycję zdjęcia, zmienić parametry silnika JPEG, podciągnąć cienie, a to wszystko z podglądem na żywo zmian, jakie wprowadzamy – super! Możliwości automatycznego wykonywania zdjęć panoramicznych niestety nie ma, a szkoda, bo w aparacie wakacyjnym bardzo by się przydała. Elektronicznej migawki też niet.

HDR | tryb Naturalny

HDR | tryb Art.Standard

Jest wbudowana lampa błyskowa, która wyskakuje z ukrycia po zwolnieniu przełącznika z boku obudowy. Można ją odchylić i przytrzymując palcem skierować strumień światła w górę lub w dół, co zwiększa szanse, że zostanie ona kiedykolwiek użyta. Zwykle w ogóle nie tykam tych wbudowanych błyskotek, ale ponieważ fotografia urlopowa rządzi się nieco innymi prawami, postanowiłem kilka razy złamać ten schemat. Okazało się, że lampka ta zupełnie nieźle radzi sobie w wypełnianiu cieni, kiedy fotografowałem pod słońce. Ekspozycja wyszła poprawnie, fotki wylądowały na fejsbuniu, jest git… Fajnie sprawdza się to w portretach, jak ten poniżej, oczywiście takich typowo pamiątkowych (choć ten jest nietypowo zrobiony od tyłu), nie do żadnych ambitnych sesji na okładkę żurnala.

JPEG | błysk lampą

Świetnie działa też komunikacja bezprzewodowa, której jestem wielkim orędownikiem. Wi-Fi jest już standardem, nie wyobrażam sobie, aby w 2017 roku mogło go zabraknąć w jakimkolwiek nowym aparacie. Canon jednak poszedł dalej i zainstalował na pokładzie G7X II zarówno Bluetooth, jak i NFC. Nie trzeba już otwierać transmisji danych w aparacie i ręcznie łączyć go ze smartfonem, co zawsze trwa zbyt długo i czasem potrafi zakończyć się niepowodzeniem. Teraz wystarczy przyłożyć smartfon (o ile on również jest wyposażony w NFC) do spodu aparatu (i dlatego spód jest plastikowy, ponieważ pod nim znajduje się antena), aby po kilkunastu sekundach połączenie zostało automatycznie nawiązane, a aplikacja obsługująca sterowanie bezprzewodowe uruchomiła się samodzielnie. Aparat nawet nie musi być włączony! Działa to cudownie, jestem pod wrażeniem tej technologii. Niestety Canon postarał się, abyśmy nie byli zbyt szczęśliwi (bo jeszcze okazałoby się, że taki kompakt nam w zupełności wystarczy i nie kupimy już dużo droższej lustrzanki) i celowo ograniczył funkcjonalność aplikacji, za pomocą której możemy sterować aparatem tylko w trybie fotograficznym, ale nie w filmowym. Straszna popelina…

Sprawność działania

Czasy powolnie działających aparatów minęły już chyba bezpowrotnie. Dziś możemy co najwyżej dyskutować, czy dany sprzęt jest wystarczająco szybki, czy może pieruńsko szybki. Dotyczy to także kompaktów, które przestały być denerwująco powolne. G7X II uruchamia się w miarę żwawo, potrzebuje 2-3 sekund na wysunięcie obiektywu i od razu jest gotowy do pracy, bez żadnych zbędnych animacji czy dźwięków (być może są one domyślnie włączone, ale można się ich pozbyć w menu). Reakcje na przyciski są prawidłowe, żadnych opóźnień nie zaobserwowałem. Warto zadbać o szybką kartę pamięci, w przeciwnym razie zwinne przejście do podglądu zdjęcia natychmiast po jego wykonaniu będzie niemożliwe, nawet w trybie zdjęć pojedynczych. Po wykonaniu serii zdjęć nawet używając szybkiej karty trzeba poczekać kilka sekund, zanim można będzie obejrzeć wykonane zdjęcia. No ale pośpiech na urlopie jest niewskazany, więc nie ma problemu. Częstotliwość zdjęć seryjnych jest wystarczająca – szczerze mówiąc sam nie wiem, ile klatek na sekundę ten aparat jest w stanie wycisnąć. Odsyłam do Opacznych. Akumulator jest mikroskopijny, ale wydajność jest podobna do tej z typowego bezlusterkowca. Myślałem, że będzie gorzej, choć dobrze jest mieć przynajmniej jedną sztukę w zapasie.

JPEG | 100 mm ekw. bez kadrowania

JPEG | 100 mm ekw. bez kadrowania

Autofocus przy zdjęciach pojedynczych jest w miarę szybki jak na system oparty o detekcję kontrastu, ale w warunkach słabego oświetlenia wyraźnie zwalnia. Zdarza się, że trzeba szukać bardziej kontrastowego obszaru w kadrze, aby w ogóle ustawić ostrość. Na ulicy nocą, w świetle latarni, żadnym problemów być nie powinno. Strasznie wkurza fakt, że nie można zmienić położenia punktu ostrości, który jest zawsze w centrum kadru. Owszem, można skorzystać z dotykowego ekranu i palcem wskazać miejsce, w którym ma zostać ustawiona ostrość, ale nie da się tego zrobić guzikami. Jakby tego było mało, po zrobieniu zdjęcia punkt AF wraca na środek. Wrr… Nie mam złudzeń, że było to umyślne działanie producenta, który nie chciał, aby ten aparat był zbyt „profesjonalny”, bo nie widzę żadnych technicznych przeciwwskazań, aby wybór pola ostrości działał tak, jak należy. Położenie punktu AF można zmienić za pomocą ekranu dotykowego lub przypisać to zadanie do przycisku RING FUNC., dzięki czemu zmiana położenia możliwa jest też przy użyciu guzików (następnym razem testy rozpocznę od czytania instrukcji obsługi, obiecuję). Jest też opcja twarzośledzenia, która próbuje wykryć facjatę i ustawić na niej ostrość, w czym jest całkiem skuteczna. Jeśli nie wykryje twarzy, to ustawia ostrość tam, gdzie chce w sposób kompletnie nieprzewidywalny. Na ratunek znowu przychodzi ekran dotykowy, za pomocą którego można zmusić aparat do wybrania właściwej płaszczyzny ostrości.

Z kolei ciągły autofocus w zdjęciach seryjnych (w żargonie Canona nazywa się to Servo) jest porażką na całej linii. Najgorsze jest to, że on działałby zupełnie znośnie, gdyby nie został celowo zepsuty. Po pierwsze: ramka pola AF jest trochę zbyt duża i jeśli fotografowany obiekty nie wypełnia jej w całości, aparat ma skłonność do ustawiania ostrości na dalszy plan, co jest typową przypadłością detekcji kontrastu. Po drugie: ramka znajduje się na środku i nie da się jej w żaden sposób ruszyć, chyba że skorzystamy z wykrywania twarzy – wówczas ramka będzie śledzić gębę w kadrze. I wszystko to dałoby się jeszcze jakoś przeżyć, znając ograniczenia sprzętu i zachowując odpowiednią ostrożność, gdyby nie gwóźdź do trumny ciągłego AF, czyli… Po trzecie: ramka znika po wciśnięciu spustu migawki. Tak, w czasie wykonywania serii zdjęć ramka AF znika w chwili wykonania pierwszej klatki, ale aparat wciąż ustawia ostrość, tyle tylko, że nie wiadomo gdzie. Żeby było śmieszniej, poprzedni model G7X I nie został w ten sposób okaleczony. Pisząc to na szyi pulsuje mi gula i z trudem powstrzymuję się od wulgaryzmów. Wiele jest w stanie zaakceptować; nie ma idealnego aparatu, każdy ma jakieś wady, ale robienie z klienta debila to już jest cios poniżej pasa. Dlaczego taki Olympus, Panasonic czy Fuji potrafią we wszystkich swoich aparatach stosować te same rozwiązania software’owe, oferując te same funkcjonalności (o ile hardware na to pozwala), a Canon bezczelnie świruje bażanta i robi w konia ludzi, którzy utrzymują go ze swoich pieniędzy? Pytanie pozostawiam bez odpowiedzi… Zostawiam TUTAJ tylko sample, będące uzupełnieniem materiału z powyższego klipu.

Ekran i… brak wizjera

Nie będę się znęcał nad tym, że Canon poskąpił wizjera elektronicznego w tym modelu. Za bardzo nawet nie widzę miejsca, w którym można byłoby go umiejscowić w tak małym korpusie. Tak, tak, wiem… Sony RX100 ma wizjer przy bardzo podobnych rozmiarach, ale jest to wizjer wysuwany, który odstaje od bryły aparatu. Aby nie zahaczać nim o różne rzeczy, trzeba go chować za każdym razem, gdy nie jest używany i wysuwać ponownie w razie potrzeby, do czego trzeba zaangażować drugą rękę. Pewnie lepiej mieć taki wizjer, niż żaden, ale nie przekonuje mnie takie rozwiązanie. Przynajmniej dzięki braku EVF cena G7X II jest nieco niższa, a dla większości ludzi przyzwyczajonych do fotografowania smartfonem, którzy poszukują nieco lepszej jakości zdjęć, „okienko do przykładania oka” jest jakimś niezrozumiałym reliktem przeszłości. Ale zaraz, co ze zdjęciami w oślepiającym słońcu, kiedy na ekranie nic nie widać i jedynie przy użyciu wizjera da się cokolwiek dostrzec? Hmm… A kto powiedział, że na ekranie nic nie widać?

JPEG

JPEG

Kilka takich zdjęć w pełnym słońcu zrobiłem i, o dziwo, nie miałem większych problemów z czytelnością ekranu. Jeśli tylko nie jest on wysmalcowany paluchami, to po podbiciu jasności wyświetlany na nim obraz jest w zupełności wystarczająco przejrzysty. Może nie na tyle, żeby dostrzec na nim najdrobniejsze szczegóły w cieniach, ale co trzeba, to było widać. W razie potrzeby zawsze można przysłonić ekran lewą ręką, która i tak do niczego innego się nie przyda. Można też odchylić wyświetlacz, bo przecież jest on odchylany, i to o 180 stopni w górę (i standardowo 45 stopni w dół), czyli jest wymarzonym narzędziem do produkcji selfie. Rozdzielczość ekranu jest mi nieznana i nie czuję potrzeby, aby zmieniać ten stan rzeczy. Braku pikseli nie dostrzegłem, więc jest wystarczająca – tylko tyle interesuje mnie w tym temacie. Dużo ciekawszy jest fakt, że jest to ekran dotykowy, w dodatku działający rewelacyjnie. Aparat nie zastanawia się w momencie dotknięcia ekranu, tylko reaguje bezzwłocznie. Dotykiem można nie tylko ustawiać ostrość i wyzwalać migawkę, ale też zmieniać ustawienia, buszować po menu, przeglądać zdjęcia, a nawet je edytować. Zdecydowanie jest to najlepsza implementacja tego rozwiązania, z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia.

Obiektyw

Nie mogę wyjść z podziwu, że w tak małej obudowie udało się zmieścić obiektyw o zakresie 24-100 mm ekw. i świetle f/1,8-2,8 kryjący matrycę 1″. Nawet po włączeniu aparatu tubus obiektywu wysuwa się tylko na kilka centymetrów, więc całość zachowuje zwartą formę i nie wygląda jak pysk mrówkojada. Tak daleko idąca miniaturyzacja musi mieć negatywny wpływ na jakość optyczną, powiecie. Zapewne tak. Tyle tylko, że jeśli nie katuje się sprzętu na tablicach testowych i nie ogląda sampli w powiększeniu 400%, to tych wad w ogóle nie widać. Ten obiektyw nie produkuje mydła ani w rogach kadru, ani na pełnych otworach przysłony. Pewnie aparat z dobrą stałką wycisnąłby lepszą ostrość na matrycy o takiej samej rozdzielczości, ale i tak jest pod tym względem lepiej, niż się spodziewałem. Praca pod światło idealna nie jest, ale zupełnie nie przeszkadza w fotografowaniu pod słońce. Winietowania i aberracji chromatycznych nie widać, bo są korygowane cyfrowo i lepiej dla własnego zdrowia psychicznego nie dociekać, jak wyglądają zdjęcia bez takiej korekcji. Nawet gdybym chciał, to nie miałbym się do czego przyczepić, mając na uwadze rozmiar i uniwersalność tego szkła oraz fakt, że zdarzało mi się używać wiele duuużo gorszych obiektywów do znacznie droższych i bardziej zaawansowanych aparatów.

RAW | modyfikacja świateł i cieni

RAW | modyfikacja świateł i cieni

Warta odnotowania jest też charakterystyka minimalnych przysłon dla poszczególnych ogniskowych, która maleje łagodnie i stopniowo. W większości kompaktów i niektórych kitowych zoomach wystarczy lekko tknąć pierścień ogniskowej, aby obiektyw stał się o działkę ciemniejszy, a w Canonie na 35 mm ekw. wciąż dostępna jest przysłona f/2,2. To mój ulubiony kąt widzenia, więc cieszy mnie, że w tym aparacie jest on jeszcze w miarę użyteczny w fotografii nocnej (aczkolwiek już jest problem z uzyskaniem czasów potrzebnych do zamrożenia ruchu ludzi). Silnik AF nie jest całkowicie bezgłośny, ale nie można powiedzieć, że powoduje hałas. Na pewno nie będzie zwracał na siebie uwagi w sytuacji, kiedy zależy nam na dyskrecji fotografowania, choć już na nagraniu wideo wbudowane mikrofony zarejestrują te odgłosy. Optyczna stabilizacja jest całkiem skuteczna, można dzięki niej uchwycić z ręki kadry nocnego miasta, czasy rzędu 1/3 s na szerokim kącie to pestka. Na tubusie obiektywu brakuje gwintu pozwalającego na przykręcenie filtrów, ale aparat ma wbudowany filtr ND 3 EV, co w pewnym stopniu łagodzi ten problem. W ostateczności można zakupić magnetyczny pierścień przyklejany z przodu obiektywu, który podtrzymuje filtry – widziałem gdzieś taki bajer.

Kamerowanie

Do czego służy kamera wideo? Wiadomo, do kamerowania. I w zasadzie na tym kończy się moja wiedza na ten temat. Jestem totalnym ignorantem, jeśli chodzi o funkcję nagrywania filmów w aparatach fotograficznych. Nigdy przedtem nie z niej nie korzystałem, zawsze wywoływała ona u mnie odrazę. Nie dlatego, że nie lubię formy wideo jako nośnika informacji – nic bardziej mylnego, produkcje tego typu konsumuję z przyjemnością wręcz nałogowo. To dlatego, że koszt stworzenia dobrego jakościowo materiału wideo jest zaprzeczeniem tego, co kocham w fotografii. W wideo nie ma natychmiastowego efektu i praktycznie nic nie zależy od wyczucia odpowiedniej chwili, za pomocą której da się opowiedzieć jakąś historię – tu wszystko zależy od godzin poświęconych na kręcenie b-roll i jeszcze więcej godzin poświęconych na montaż. To mnie nie interesuje, mam dużo ciekawsze zajęcia w życiu. Problem w tym, że skoro jeden obraz wart jest więcej, niż tysiąc słów, to ruchome obrazy z dźwiękiem muszą być warte więcej, niż miliony słów. Czasem po prostu wygodniej coś pokazać niż robić sobie pod górę i próbować wszystko opisywać.

I tak właśnie tu czynię. Zamieszczam krótki materiał pokazujący możliwości wideo Canona G7X II, bez pisania o rzeczach, o których jeszcze nie mam bladego pojęcia. Tego staram się trzymać we wszystkich swoich recenzjach. Z czasem moja wiedza na temat wideo z pewnością będzie wystarczająca, abym mógł zabrać głos i napisać coś o funkcjach wideo w kolejnych aparatach, jakie przyjdzie mi testować. Canon posłuży mi do rejestracji tych testów, w których będę starał się znaleźć jakiś zdrowy balans między ilością zainwestowanego czasu w produkcję tego typu materiałów a efektem końcowym, który powinien mieć przyzwoitą jakość merytoryczną i estetyczną. Stąd stawiam na prostotę obsługi urządzenia, daleko idącą automatyzację, minimalną ilość wykorzystywanych akcesoriów i urządzeń peryferyjnych oraz podstawowe techniki montażu. W takim duchu powstał powyższy materiał z Canona, więc pochodzi trybów automatycznych, bez żadnej gradacji kolorów i nie wiadomo jakich jeszcze magicznych zabiegów. Pokazuje on, jakie rezultaty jest w stanie uzyskać tym aparatem leszcz, który póki co nie ma najmniejszego pojęcia, co robi.

Jakość obrazu

W powszechnej opinii dobra jakość zdjęć kojarzy się z lustrzanką. Bez względu na to, czy ktoś się na tym zna, czy nie, widząc duży czarny aparat myśli, że pewnie robi on dobre fotki. Lustrzanki zasłużyły sobie na tę reputację głównie dzięki matrycom o stosunkowo dużym rozmiarze, a teoretycznie im większa matryca, tym lepsza jakość zdjęć – w dużym uproszczeniu i przy założeniu, że kiepskiej jakości ciemny obiektyw nie zniweluje zalet wynikających z jej rozmiaru. Najbardziej rozpowszechnionym formatem matrycy w dużych czarnych aparatach jest APS-C, co daje powierzchnię aż trzynaście razy większą, niż matryce w smartfonach i „zaledwie” trzykrotnie większą, niż matryca w G7X II. Większość amatorów, których uwiodła obietnica wysokiej jakości zdjęć, w swoich aparatach z wymienną optyką używa jednak ciemnych kitowych zoomów o zakresie minimalnych przysłon f/3,5-5,6 lub nawet gorzej. Taki obiektyw jest zatem czterokrotnie ciemniejszy w całym swoim zakresie, niż obiektyw Canona. A skoro zalety większej matrycy zniweczyć może ciemny obiektyw, to równie dobrze skutki zmniejszenia matrycy o X razy zrekompensować można zmniejszeniem przysłony (zastosowaniem jaśniejszego obiektywu, czyli wpuszczeniem większej ilości światła do matrycy) o tyleż samo razy.

JPEG

JPEG | rozmycie tła na maksymalnej ogniskowej i f/2,8

Coś zaczyna świtać w główce, prawda? Tak, w teorii G7X II przy trzykrotnie mniejszej matrycy i czterokrotnie jaśniejszym obiektywie pozwala lepiej wykorzystać dostępne światło niż typowa lustrzanka czy bezlusterkowiec kitowym obiektywem. Lepsze wykorzystanie dostępnego światła przekłada się zaś bezpośrednio na poziom szumów na zdjęciach. Ponadto Canon oferuje też nieco mniejszą głębię ostrości, a biorąc pod uwagę kąt widzenia na maksymalnej ogniskowej 100 mm ekw., która jest trochę dłuższa, niż w typowym kitowym zoomie, możliwości uzyskania odrobinę bardziej rozmytego tła stają się w tym kompakcie jeszcze większe. Zaraz, że co!? Mój ukochany Nikon D3000 D5000 coś tam w kicie, wyłowiony z kosza na promocji w Media Markcie i upierdliwie dyndający u szyi na każdej wycieczce, spacerze czy chrzcinach u kuzyna, robi gorsze fotki, niż ta mała canonowska popierdółka!? – zapyta w tym miejscu niejeden wzburzony foto-Ziutek. Przykro mi, ale tak.

JPEG

JPEG

Ktoś powie, że poziom szumów w warunkach słabego oświetlenia to nie wszystko, co składa się na dobrą jakość zdjęć i ma absolutną rację. Jest jeszcze rozdzielczość matrycy i obiektywu, DR, poziom szumów na niskich czułościach, algorytmy odpowiadające za przetwarzanie koloru, odszumianie, wyostrzanie itp., a w końcu poprawnie działający światłomierz i autofocus, bo co nam po najlepszej jakości obrazowania, jeśli zdjęcia będą prześwietlone lub nieostre? Tyle, G7X II nie musi się wstydzić swoich osiągów w żadnej z powyższych kategorii. DR jest wystarczający, podobny do tego z aparatów Olympusa. Odszumianie powyżej ISO 1600 już daje się we znaki (chociaż ISO 3200 wciąż jest użyteczne do amatorskich zastosowań), ale po to ten aparat ma jasny obiektyw, żeby trzymać się niższych czułości. Poziom szumów na bazowej czułości pewnie jest odrobinę wyższy niż w lustrzankach, ale to są wartości na tyle małe, że i tak praktycznie niezauważalne w normalnym użytkowaniu. Dwadzieścia megapikseli i nie najgorszy pod względem ostrości obiektyw zapewniają wystarczający zapas rozdzielczości do umiarkowanego cropowania i pozwalają na drukowanie zdjęć nawet w dużych formatach.

JPEG

Silnik JPEG jest niezły, bardzo poprawny i jeśli miałbym się czegoś doczepić, tylko braku finezji w odszumianiu. Pomiar ekspozycji działa bezbłędnie, automatyczny balas bieli również nie płata figli i w większości przypadków można na niego liczyć. Aparat oferuje nieźle rozbudowane możliwości tworzenia własnych profili kolorystycznych lub wybór jednego z siedmiu fabrycznie zdefiniowanych, które też można modyfikować pod kątem poziomu wyostrzania (i to nie tylko siły, ale też progu i precyzji – ta ostatnia brzmi zagadkowo i sam nie wiem, za dokładnie odpowiada – być może za maskowanie), kontrastu, nasycenia i tonu koloru. Szkoda, że nie ma bardziej wyrafinowanej kontroli nad krzywą, na którą można wpływać wyłącznie symetrycznie poprzez regulację kontrastu. Można też rozjaśnić cienie, ale tylko jeśli wyłączony jest Priorytet jasnych partii obrazu (działa jak DR200 w Fuji, niestety nie jak DR400) – nie wiedzieć czemu jego włączenie uniemożliwia ingerencję w cienie. Najbardziej przypadł mi do gusty profil Krajobrazy, dający delikatnie wyższe nasycenie zieleni i niebieskiego oraz profil Portrety, który w niektórych przypadkach przypominał mi Classic Chrome z Fuji. Czarnobiel też radzi sobie zupełnie dobrze, szczególnie po zwiększeniu kontrastu.

JPEG

JPEG

Czy używając Canona G7X II da się uniknąć zarwanych nocy sprzędzonych w Lightroomie i poprzestać jedynie na gotowych plikach z puszki? Da się, bez najmniejszego problemu. Trzeba tylko pamiętać, że DR nie jest aż tak elastyczny, jak w przypadku DR400 w aparatach Fuji (który póki co jest niedoścignionym wzorem w tej kwestii) – daje pewne pole manewru, ale na światła lepiej uważać. Kolory są fajne, sprawiają wrażenie naturalnych i mogą się podobać. Kiedyś przez kilka lat używałem Canona 5DII, w którym na JPEGach nie można było polegać, głównie ze względu na nieprzewidywalny AWB. Tutaj tego problemu nie ma. Prawie wszystkie zamieszczone tu zdjęcia to JPEGi z aparatu, za wyjątkiem czterech demonstracyjnych RAWów, które zostały stosownie podpisane. Niestety nie pamiętam, jakiego profilu kolorystycznego używałem w poszczególnych zdjęciach, bo eksperymentowałem z różnymi i nawet robiłem notatki, ale ostatecznie wszystko mi się pokiełbasiło. Dla świętego spokoju wrzuciłem TUTAJ przykładowe kadry wykonane przy użyciu wszystkich wbudowanych profili na ich standardowych ustawieniach – to powinno wystarczyć. Ponadto w moim poprzednim poście również wszystkie zdjęcia to JPEGi z G7X II.

Podsumowanie

Kupiłem ten aparat z drugiej ręki ze świadomością, że po pewnym czasie prawdopodobnie go odsprzedam. Miałem trzy powody, aby wydać na niego swoje pieniądze: a) pobawić się nim i napisać recenzję, bo zawsze interesowały mnie te 1-calowe kompakty; b) wyposażyć się w poręczny rejestrator wideo, który pozwoli mi wzbogacić kolejne recenzje sprzętu o parę klipów, przy których dotychczas wykorzystywany smartfon niestety wymiękał jakościowo; c) wcisnąć go do kieszeni i pojechać na wakacje, na których bardziej chciałem wypocząć, niż bawić się pana fotografa. Pierwszy i ostatni punkt już został odfajkowany. Drugi to konkretne zadanie, z którego aparat miał się wywiązać w sposób poprawny – sytuacja zero-jedynkowa: albo się sprawdza, albo nie. I jak na moje aktualne wymagania sprawdza się on w zupełności. Wcale nie musiałem tego Canona polubić. Myślałem nawet, że wypadnie on w najlepszym wypadku przeciętnie, że trochę się nad nim poznęcam w recenzji, a potem opchnę go na Allegro z minimalną stratą. A mimo to go polubiłem…

JPEG

JPEG

Powiedzieć, że ten aparat potrafi wkurzyć, byłoby nadmiernym eufemizmem. Od kulejącego Servo i braku możliwości nagrywania wideo z poziomu aplikacji bezprzewodowej nabawiłem się kilku siwych włosów. To nie są rzeczy, których Canon nie potrafi zrobić dobrze lub które byłyby zbyt wymagające dla podzespołów i oprogramowania w G7X II. One poradziłyby sobie z nimi bez najmniejszego problemu, gdyby tylko funkcje te nie zostały celowo zablokowane bądź ograniczone. Ten sprzęt mógł być naprawdę bliski ideału, a tak jest tylko dobry, pośród dziesiątek innych dobrych aparatów na rynku. Działa on w sposób nudnie poprawny, potrafi wywołać uśmiech na twarzy, ale działanie to nie powoduje opadu kopary. Osiągi są przyzwoite, ale jego największą zaletą jest słabość jego konkurentów, z którymi Canon próbuje stanąć w szranki. I wcale nie chodzi o inne kompakty tego typu, bo niektóre z nich być może są nawet i jeszcze lepsze (i niestety dużo droższe), ale o aparaty z wymienną optyką w podobnym przedziale cenowym, czyli do ok. 2500 zł.

JPEG | profil Portrety

JPEG

Napiszę to wprost: ten kieszonkowiec zjada na śniadania wszystkie te cropowe kitowce nie tylko pod względem stosunku jakości do ceny czy jakości do rozmiarów, ale w ogóle pod względem jakości obrazu w ujęciu absolutnym. Możliwości matrycy, jasność obiektywu i bardzo uniwersalny zakres ogniskowych zostały dobrane w taki sposób, że aparaty z większymi matrycami, ale i dużo ciemniejszymi zoomami zwyczajnie nie mają szans. Jeśli wśród czytających ten tekst jest ktoś, kto chce fotografować i móc co jakiś czas nagrywać wideo, a przy tym nie lubi bezsensownie wydawać pieniędzy, nie potrzebuje wizjera, nie zamierza zmieniać obiektywów ani inwestować w dodatkowy drogi osprzęt do aparatu i przymierza się do zakupu lustrzanki lub bezlusterkowca z ciemnym zoomem, ale zależy mu na jak najlepszej jakości zdjęć i prostocie obsługi, to mam dla niego radę: szkoda pieniędzy na duży czarny aparat. Kompakt z 1-calową matrycą i jasnym obiektywem to jest właśnie to, czego szukasz. Za te pieniądze nie znajdziesz nic lepszego, przynajmniej nie w sierpniu 2017 roku.

JPEG