05
2013Ruralna frenezja

Frenezja (fr. frénésie – szaleństwo) – charakterystyczna dla literatury romantycznej skłonność do nasycania materii utworu motywami szaleństwa, okropności, zbrodni, grozy i rozmiłowaniem autorów w opisywaniu makabrycznych scen. Bohaterowie tego typu utworów manifestowali pogardę dla przyjętych norm społecznych i moralnych.
Nie mogłem znaleźć lepszego kontrastu dla „wiejskiej sielanki”, która byłaby tu zbyt oczywista. Z drugiej strony to faktycznie było szaleństwo w czystej postaci! Ludzie pędzący na złamanie karku na swoich dwóch kółkach, oblepieni błotem, wchodzący w ciasne zakręty na wąskich ścieżkach w gęstwinie lasu… Beskid Śląski, Istebna, 21 września 2013, wyścigi rowerowe MTB Marathon – oto centrum całego zamieszania. Ta miła, sielska wioska przeżyła najazd szaleńców. Przypadkiem znalazłem się tam i ja…
To miał być tylko ślubny plener – pani młoda, pan młody, ładne widoki, sztuczne pozy, trochę wygłupów. Tak to zazwyczaj wygląda. Tym razem jednak wyglądało to trochę inaczej. Cały dzień spędziłem w lesie, w nieswoich butach (nie pytajcie…), goniąc przez zarośla w poszukiwaniu dobrego miejsca na trasie wyścigu, w którym można by było zrobić kilka zdjęć. Mniejsza o to, w jaki sposób ślubny plener zmienił się w coś takiego – było warto! Nie dość, że zabawa była przednia, to miałem okazję pobawić się sprzętem Olympusa: OM-D E-M5 i kilkoma szkłami. Wszystkie zdjęcia zrobione zostały właśnie tym aparatem, który sprawdził się lepiej, niż się spodziewałem. Nie mam zielonego pojęcia o fotografii sportowej, a mimo to fotografowanie Olympusem okazało się być bułką z masłem.
Na koniec mam pewne przemyślenia natury egzystencjonalnej: jadąc w góry warto zabrać z domu porządne buty, portfel i dokumenty. No chyba, że możecie liczyć na dobrych znajomych, którzy przyodzieją, nakarmią, dadzą dach nad głową (Edyta, Przemek – dzięki!). Dobrze, że nie zapomniałem aparatu…
P.S. Ogłoszenia duszpasterskie: przypomniało mi się właśnie, że strona internetowa wymaga nie tylko opłacania serwera, ale też aktualizowania jej treści. Od ostatniego wpisu minęło… o cholera… prawie pięć miesięcy. Jestem mistrzem w wynajdywaniu powodów, dla których czegoś nie zrobiłem, więc i tym razem mam ich kilka: przeciągający się w nieskończoność remont mieszkania, nadmiar pracy, kilka imprez do obskoczenia (czyt. obfocenia), kryzys twórczy, chęć odpoczęcia i nierobienia kompletnie niczego… Czyżby miejska depresja? Nie, nie było tak źle. Zdjęć z ostatnich miesięcy mam całkiem sporo, i to nie najgorszych, tak mi się wydaje. Fotograficznie byłem więc aktywny, natomiast odpuściłem sobie grafomanię, żeby powrócić ze świeżymi pomysłami, z czystym umysłem. To był więc tylko przystanek (no, może bardziej postój awaryjny), niż koniec podróży. Jadę dalej!