Surowość myślenia stadnego

Dużo łatwiej zaakceptować mi pogląd, że wszystko ulega bezustannym zmianom, niż że istnieje coś, co w swojej naturze jest zupełnie stałe. Bardzo często są to zmiany, których nie dostrzegamy, bo w naszych obserwacjach skupiamy się na zupełnie innej skali zjawisk albo po prostu nie jesteśmy wystarczająco uważni, aby je spostrzec. Zmieniają m.in. odczucia, przyzwyczajenia i gusta, które w fotografii odgrywają dużą rolę, jako że odbiór obrazu jest mocno subiektywny i poddany wielu wpływom. U mnie podejście do fotografowania zmieniło się bardzo. Na tyle, że chyba już odłączyłem się od głównego stada.

Lubimy zachowania stadne, a pasjonaci fotografii nie są w żadnym wypadku wyłączeni z tej zasady. Istnieje pewien kanon dobrych praktyk, nawyków czy wręcz poglądów na sztukę, którym wypada się kierować lub wyznawać. Jasne, jest też pewien margines dowolności, tzw. wyjątki od reguły i mała przestrzeń na wyrażenie swojej indywidualności. Jeśli jednak traktujesz swoje hobby poważnie, na pewno siedzisz po uszy w jakichś środowiskowych konwenansach, nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy. Mimo dużej różnorodności, da się wyodrębnić pewien zarys wspólnych dla większości poglądów, np. dotyczących tego jakim aparatem robić zdjęcia, jak komponować kadr, jakich użyć ustawień itp.

Jakieś dziesięć lat temu, kiedy na poważnie zaczynałem przygodę z fotografią, z zapałem chłonąłem tę bezcenną wiedzę. Metodą naśladownictwa robiłem to, co robili inni bardziej doświadczeni amatorzy malowania światłem. Podążałem za stadem w niemal każdym możliwym aspekcie, w mniej lub bardziej przemyślany sposób z czasem przyjmując wszystkie te poglądy jako swoje własne. Ba, nieraz zaciekle ich broniłem, gdy tylko ktoś próbował zasiać ziarno wątpliwości co do ich słuszności. Wszystko to przekładało się na to, czym robiłem zdjęcia, jakie robiłem zdjęcia i w jaki sposób je robiłem. Dzisiaj już niektóre rzeczy robię zupełnie inaczej, tak jak robić nie wypada. Gorzej, tak robią tylko amatorzy! Sądzę, że podświadomie większość ambitnych fotografów odczytałoby to za największą obelgę.

Jednym z tych obowiązujących kanonów, świadczącym o fotograficznym fachu i poważnym podejściu do sprawy, a nie niedzielnym pstrykaniu amatorską idioten kamerą, jest bezwzględne korzystanie z formatu RAW. Twoje zdjęcie nie może być zdjęciem natychmiast po jego zrobieniu – ono ma być surowym zlepkiem nieprzyswajalnych dla człowieka zer i jedynek, nad którymi odprawisz na swoim komputerze rytuał wywoływania RAWa do formatu JPEG, poświęcając mu odpowiednio dużo czasu i zaangażowania. Choćbyś fotografował kubeł na śmieci, powinieneś uczynić z niego odrealnione dziło sztuki: wyeksportować plik do Lightrooma i starannie dobrać balans bieli, dopasować krzywe, uratować przepały na lśniącej w słońcu pokrywie, wydobyć z cieni wszystko to, co i tak nie jest warte pokazania. I nie daj się zwieść swoim zmysłom, gdy te podpowiedzą Ci, że zdjęcie jest już gotowe. Przeciągnij suwaki jeszcze dalej! Podkręć kolory, podbij kontrast, upiększ to wszystko potężną winietą.

A ja mam na to alergię. Wywoływanie RAWów i obróbka zdjęć ostatnio jest dla mnie doświadczeniem nie do zniesienia. Nie jestem w stanie wysiedzieć przy komputerze nawet kilku minut, grzebiąc przy zdjęciach. Czynię to z wielkim obrzydzeniem tylko wtedy, gdy jest to naprawdę konieczne. Zazwyczaj jednak wcale nie jest… Dużo większą radochę sprawia mi zdjęcie, które po prostu wyszło przyzwoicie prosto z aparatu, bez modyfikowania go w żadnym programie graficznym. Godzę się z tym, że mój aparat produkuje JPEGi o takich, a nie innych kolorach i kontraście. Na tyle, na ile mogę, reguluję je na poziomie ustawień i chyba znam je już na tyle dobrze, że jestem w stanie z dużą skutecznością przewidzieć, kiedy zdjęcie wyjdzie tak jak chcę, a kiedy nie wyjdzie. Jeśli nie wyjdzie, to go nie robię, bo wiem, że i tak nie będzie mi się chciało poprawiać go na komputerze. Zrobię je inaczej, tak aby wyszło dobrze.

Wszystkie zdjęcia tutaj to własnie JPEGi – takie, jakie wyprodukował je aparat, jedynie zmniejszone i wyprostowane. Zastanawiam się, czy ich obróbka wniosłaby cokolwiek do historii, jaką opowiadają (o ile w ogóle jakąkolwiek historię przedstawiają). Nie sądzę. Czy czegoś im brakuje? Chyba nie. Może są nudne, ale na to Lightroom już nie pomoże. Moje podejście wcale nie jest rewolucyjne, bo trend ograniczania obróbki do minimum i polegania bardziej na możliwościach aparatu, niż oprogramowania, zawsze był widoczny, ale nie dominujący. Ostatnio może przybiera nieco na sile, bo producenci sprzętu zaczęli większa wagę przykładać do jakości silnika JPEG w aparatach. Coraz lepiej działa automatyczny balans bieli, którego nie trzeba tak często korygować, światłomierze już się nie mylą, a rozpiętość tonalna wystarcza do większości zastosowań. RAWy jednak wciąż mają się dobrze i wcale nie mam ochoty ich zwalczać. Próbuję tylko zachęcić do refleksji, czy ilość czasu spędzonego przy komputerze, zamiast z aparatem w ręku, nie jest aby przerostem formy nad treścią. I czy efekt końcowy w postaci zdjęcia aby na pewno jest tego warty?