X-Trans kontra Lightroom

Wcale nie kryję się z tym, że w fotografii używam głównie formatu JPEG. No bo po co cackać się z RAWami, jeśli nie ma takiej potrzeby? Zasada ta sprawdza się doskonale w większości przypadków, z jakimi się spotykam. Jednak robota, której zazwyczaj udaje się uniknąć, w sytuacji awaryjnej zmusza nas do ubrudzenia sobie rąk. Skoro zatem czasem trzeba rzucić RAWa na ruszt, a najpopularniejszym narzędziem do grillowania surowizny jest Adobe Lightroom, to warto mieć go po stronie swoich przyjaciół, a nie wrogów. W przypadku obróbki zdjęć z matryc X-Trans, stosowanych w aparatach Fujifilm, może okazać się jednak, że jest to dość szorstka przyjaźń.

Prawdopodobnie nie znalazłeś się tu przypadkiem i dobrze orientujesz się, czym są matryce X-Trans. Jeśli nie, a z jakichś powodów jeszcze się stąd nie ewakuowałeś, zasłużyłeś sobie na kilka słów wyjaśnienia. Nie wdając się w zbędne szczegóły, Fujifilm zmieniło sposób rozmieszczenia filtrów kolorowych na zwykłej matrycy CMOS. Tradycyjnie filtry w trzech kolorach ułożone są na przemian i równomiernie (z grubsza), zaś w matrycach X-Trans tworzą one bardziej skomplikowany wzór. W jakim celu? Aby zmniejszyć prawdopodobieństwo wystąpienia prążków mory (klik). Czy to działa? Tak, zjawisko to występuje rzadziej. No to w czym problem? Ano w tym, że bardziej skomplikowany układ filtrów RGB wiąże się z koniecznością zastosowania bardziej skomplikowanego algorytmu, aby poprawnie zinterpretować dane z matrycy. Każdy program służący do obróbki RAWów musi dokonać takich obliczeń, a legendy miejskie głoszą, że jedne programy robią to lepiej, a inne gorzej. Pogłoski mówią, że Adobe Lightroom należy właśnie do tych drugich. Być może rzeczywiście jest coś na rzeczy, ale we wszystkich testach, jakie widziałem, zabrakło nieco dociekliwości. Mnie nie zadowala wiedza o tym, czy program X czy Y na standardowych ustawieniach działa lepiej czy gorzej. Ja chciałbym wiedzieć, na jakich ustawieniach działa on optymalnie.

Nie jestem w stanie przetestować kilku różnych programów, gdyż zwyczajnie nie mam do nich dostępu. Sporadycznie używam tylko Lightrooma, i to wcale w nie najnowszej wersji. Mogę jednak sprawdzić, czy i jak można zmienić ustawienia standardowe, aby uzyskać lepszy efekt końcowy. I do tego właśnie posłuży mi powyższe zdjęcie – jedno z tych, które nie przedstawiają absolutnie żadnej wartości estetycznej, ale które trzyma się na dysku z myślą, że być może kiedyś uda się je do czegoś wykorzystać. No i udało się. Na jego korzyść przemawia fakt, że pochodzi ono z X-Pro2 (najnowszy typ matrycy X-Trans z największą rozdzielczością) i ostrego przymkniętego obiektywu (XF 23 f/2 @ f/5,6), a przy tym przedstawia mało kontrastową scenę bogatą w bliskie kolorystycznie drobne detale, zarejestrowaną na dość wysokiej czułości ISO 1250, przez co być może uda się zaobserwować działanie odszumiania. Podobno Lightroom ma problem z odwzorowaniem detali i nie pozwala osiągnąć takiej rozdzielczości, jak inne oprogramowanie typu Iridient czy Capture One. Spotkałem się nawet z opiniami, że lepiej w tym temacie radzą sobie nawet JPEGi prosto z puszki. To akurat jestem w stanie sprawdzić.

W powyższym obrazku zestawiłem wycinek kadru 1:1 zarówno z JPEGa, jak i z RAWa, a obok zrzut ekranu z Lightrooma, pokazujący niektóre ustawienia użyte przy edycji. Zdjęcie zostało wykonane w standardowej symulacji Provia, z automatycznym balansem bieli i domyślnymi ustawieniami w zakresie nasycenia kolorów, kontrastu, wyostrzania i odszumiania. W przypadku RAWa ustawienia w Lightroomie również są standardowe – wszystko jest wyzerowane, niczego nie zmieniałem. Balans bieli jest taki, jaki ustawił aparat. Zdjęcie zrobiłem w trybie DR400, który zwiększa zapas informacji w światłach, co widać na JPEGu. Kwiaty i najjaśniejsze źdźbła trawy nie są przepalone, czego nie można powiedzieć o wycinku z RAWa. Wygląda na to, że Lightroom interpretuje światła inaczej niż Fujifilm w swoim silniku JPEG, odcinając je nieco wcześniej. Niemniej jednak informacje, które zostały odcięte, wciąż są do odzyskania – wystarczy po nie sięgnąć.

Tutaj odzyskałem część szczegółów ze świateł, przesuwając suwak Highlights całkowicie do wartości -100. JPEG po lewej stronie to ten sam wycinek, co w poprzednim przykładzie, więc nic się w nim nie zmieniło. Z kolei najjaśniejsze obszary RAWa wyglądają już nieco lepiej, aczkolwiek wciąż są delikatnie przepalone. Można się tutaj bawić w nieskończoność, próbując jeszcze przesuwać próg bieli lub manipulować kontrastem czy krzywymi. Można też zwiększyć kontrast, nasycenie kolorów i lekko ocieplić balans bieli, ale nie o to mi tutaj chodzi. Nie chcę upodabniać RAWa do JPEGa pod każdym możliwym względem, tylko sprawdzić różnice w odwzorowaniu szczegółów. Mam kilka spostrzeżeń na temat działania trybu DR400 i jego wpływu na dynamikę i rozpiętość tonalną zarówno w JPEGu, jak i w RAWie, ale to zostawię sobie na inną okazję.

Rezultaty widoczne na wycinku z prawej strony są nieco rozczarowujące. Pomijam już to, że RAW wygląda blado, bo tego należało się spodziewać. JPEG domyślnie zawsze jest bardziej soczysty, trochę przeostrzony (aczkolwiek Fuji tutaj nie przegina, w przeciwieństwie np. do Olympusa), cukierkowy, z lekką dominantą (tutaj żółć/zieleń). Fotografia jest pewną interpretacją rzeczywistości, a nie jej wierną reprodukcją, zatem JPEG jako produkt skończony i gotowy do „konsumpcji” wygląda tak, aby się podobał i „smakował” bez potrzeby jego doprawiania. Z kolei RAW to półprodukt, który powinien być mdły, ponieważ służy on dalszej obróbce. I zapewne w tej swojej mdłości jest dużo bliższy rzeczywistości. Mniejszy kontrast i nasycenie kolorów są więc zupełnie naturalne i mógłby świadczyć raczej o poprawnym działaniu Lightrooma, niż o jego niedomaganiu. Mógłby, gdyby nie jeden szczegół…

Mech na korze drzewa – na RAWie ledwo go widać, jest niemal kompletnie pozbawiony zielonego koloru. I nie jest to efekt jedynie niższego nasycenia kolorów, bo po jego zwiększeniu zieleń co prawda powraca, ale nie ma ona tylu odcieni, jak na JPEGu. Podobnie jest na liściach kwiatów i w wielu innych obszarach kadru (których tu akurat nie widać, ale gdyby ktoś chciał sobie podłubać, to zdjęcia w pełnej rozdzielczości, zarówno wywołane, jak i surowe, są do pobrania tutaj). Winowajcą jest tutaj nie X-Trans, nie algorytm demozaikowania Adobe, a odszumianie. Lightroom potrafi odszumiać całkiem skutecznie, ale to nie znaczy, że nie jest to okupione żadnymi negatywnymi skutkami ubocznymi. Na szczęście skutków tych można się w dużej mierze pozbyć.

Jak widać, dobrałem się nie tylko do odszumiania, ale na razie skupię się tylko na nim. Standardowo Lightroom wybiera takie parametry: odszumianie luminacji 0, odszumianie chrominacji 25, detal (maskowanie) 50. W Lightroomie nie zawsze zero oznacza zero i nie zawsze wartość X odpowiada tej samej wartości, gdy załadujemy zdjęcie z innego aparatu. Wartości na suwakach niby są te same, ale co one oznaczają i w jakiej skali są przedstawione, tego nie wiadomo. I Adobe korzysta z tego, zmieniając punkt odniesienia w zależności od własnego widzimisię lub od wytycznych producentów aparatów. Tego też raczej nigdy się nie dowiemy. W każdym razie wielokrotnie już zaobserwowałem, że w przypadku RAWów z aparatów Fujifilm odszumianie chrominacji ustawione na domyślną wartość 25 oznacza w praktyce dużo mocniejszy stopień odszumiania, niż ta sama wartość na zdjęcia z aparatów innych producentów. Co ciekawe, Fujifilm to chyba jedyna marka, która swoje JPEGi odszumia lepiej, niż Lightroom RAWy na domyślnych ustawieniach.

Wystarczyło odszumianie chrominacji zmniejszyć z 25 do 5, aby mech na korze drzewa stał się dużo bardziej widoczny. Nasycenie kolorów w RAWie wciąż jest mniejsze, zgodnie z oczekiwaniami, ale zieleń stała się żywa, a jej odcienie bardziej zróżnicowane. A na tej czułości matryca nie generuje aż tak dużego szumu, aby wytaczać na niego ciężkie działa. Mimo zmniejszenia poziomu do 5 kolorowy szum pozostał niewidoczny. Gdyby to była czułość rzędu ISO 6400, to pewnie należałoby pozostawić odszumianie chrominacji na poziomie 10-15, ale nie 25. Dla Fuji to zdecydowanie za dużo.

Zmieniłem też parametry wyostrzania, co robię zawsze, niezależnie od tego, z jakim RAWem mam do czynienia. Lubię wyostrzać dwuetapowo – raz na poziomie Lightrooma, a drugi raz po zmniejszeniu zdjęcia do publikacji w internecie lub przed wysłaniem pliku do druku (JPEG już jest wyostrzony, więc pierwszy etap omijam). Dlatego dbam o to, aby nie przesadzić z pierwszym wyostrzeniem RAWa, stąd zmniejszenie progu do minimum, lekkie zwiększenie siły do 50 i zwiększenie maskowania do 25. Dzięki temu detale są odrobinę bardziej czytelne, mniej mydlane, ale nie tak grubo wyciosane, jak w JPEGu. I tak ma być, bo od ciosania jest drugi etap wyostrzania, który odbywa się w Photoshopie, Gimpie czy w dowolnym innym oprogramowaniu graficznym. Jeśli chodzi o mnie, to Lightroom w zupełności daje radę w uzyskaniu odpowiedniej ostrości zdjęć i przypuszczam, że przy zastosowaniu przedstawionej tu metody nie będzie odstawał od konkurencji.