06
2017Mocne trio: XF 23, 35 i 50 f/2 WR

Podobno w całym tym sprzęcie fotograficznym najważniejszą rolę grają szkła. Niektórzy mówią, że pomijając czynnik ludzki, to właśnie od obiektywu, a nie aparatu, w główniej mierze zależy to, jakie wyjdzie zdjęcie. Hmm, ciekawe… Czy, na przykład, kucharze też snują miedzy sobą rozważania, od czego bardziej zależy smak ciasta: od wałka czy może foremki? Cóż, nadmierne przywiązywanie uwagi do kwestii technikaliów to zapewne przypadłość nie tylko pasjonatów fotografii, ale u nas jest ono zjawiskiem wręcz powszechnym. Nie oszczędziło i mnie, bo mimo iż mam czym robić zdjęcia, to i tak zastanawiam się ciągle, jakich obiektywów tak naprawdę potrzebuję, żeby upiec tego mojego fotograficznego zakalca jeszcze lepiej, tak jak chcę. Przerabiałem już różne kombinacje, ale z żadnej nie byłem w pełni zadowolony. Gdy więc pojawiła się możliwość wypróbowania najnowszych stałek Fuji, dorwałem je w swoje ręce i zgotowałem im test prawdziwy chrzest bojowy.
Zanim przejdę do konkretów, krótki rys historyczno-autobiograficzny: to, czym się najczęściej zajmuję, można by określić fotografią uliczną. Naturalne życie miasta jest nieprzewidywalne, podobnie jak ścieżki, którymi się podąża, by je odkrywać. Parafrazując klasyka, ulica jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, na co trafisz. Dlatego też streetphoto to bardziej miszmasz różnych gatunków, niż odrębny byt dający się w łatwy sposób scharakteryzować. Na moich zdjęciach mieszają się elementy krajobrazu, architektury, portretu kontekstowego, osadzone głównie w przestrzeni miejskiej, ale nie zawsze. To dość szeroki zakres zadań, z jakimi musi zmierzyć zarówno fotograf, jak i narzędzia, z których on korzysta. Niektórzy ahrtyhści z przerostem ego twierdzą, że takie pstrykanie na ulicy to żadna fotografia i w takie coś można się bawić byle jakim sprzętem, bo pożytku z tych zdjęć i tak nie ma żadnego. A ja twierdzę, że sprzęt może najważniejszy nie jest, ale musi być odpowiednio dopasowany do indywidualnych potrzeb i upodobań, bo inaczej będzie uwierał jak za ciasny but. I nie ważne, czy w tym bucie zdobywasz w nim medale na turniejach tańca towarzyskiego, czy pląsasz sobie od ściany do ściany na weselu w wiejskiej remizie. Nic tak nie uprzykrza życia fotografa, jak sprzęt, który uwiera. Bez podtekstów…
Tą głęboką refleksją chciałem płynnie przejść do opisu mojej podróży po świecie optyki. Zanim wykrystalizował się w mojej głowie obraz idealnej kombinacji obiektywów, brnąłem po omacku przez niezliczone ilości przenajróżniejszych słoików, w większości przypadków wyrzucając forsę w błoto. Wymarzony ideał był poza zasięgiem, bo albo nikt takich szkieł jeszcze nie wyprodukował (przynajmniej w systemie Fuji, którego używam), albo nie było mnie na nie stać, albo były zbyt duże i ciężkie jak na mój gust. Obiektyw w Fuji X100T był blisko, bardzo blisko ideału, sprawdzał się wyśmienicie w 85% przypadków. Ogniskowa 23 mm na APS-C (ekwiwalent 35 mm FF) jest moją ulubioną – tak właśnie widzą świat moje oczy. Ale od czasu lubię chwytać kadry w inny sposób, niż rejestruje je mój mózg. Spoglądając przez wizjer muszę czasem ujrzeć obraz w nieco szerszym ujęciu, a czasem wręcz przeciwnie – zawęzić pole widzenia i skupić na mniejszym fragmencie rzeczywistości. Potrzebne mi więc trzy obiektywy: coś szerokiego, coś standardowego i coś węższego. Niestety X100T nie pozwala na wymianę obiektywów, a dostępne konwertery nie dawały mi wystarczająco dużej różnicy kątów widzenia względem 23 mm. Ponadto okazało się, że najszerszą ogniskową, z jakiej chcę korzystać, zapewnia Samyang 12 f/2, wymagający jednak drugiego korpusu. A ja chciałem mieć tylko jedną puszkę, więc z żalem pobyłem się X100T, który tymczasowo zastąpiłem Fujinonem XF 18 f/2 i 35 f/1,4. Szkła te dawały radę, zrobiłem nimi mnóstwo zdjęć, do których mam sentyment. Niemniej jednak w dalszym ciągu ten pierwszy był odrobinę za szeroki jak na mój standardowy uniwersalny kąt widzenia, a drugi odrobinę zbyt wąski jak na szkło dalszego zasięgu.
Temat wyboru docelowych obiektywów pozostawał wciąż otwarty. Nic więc dziwnego, że z uwagą przyglądałem się kolejnym premierom nowych obiektywów z serii małych uszczelnionych stałek ze światłem f/2. Pierwszy pojawił się Fujinon 35 f/2. Miałem już 35-tkę w wersji jaśniejszej i nie „czułem” tej ogniskowej do końca, ale ciekaw byłem, jak odświeżony obiektyw radzi sobie w porównaniu do niej. Jakiś czas później światło dzienne ujrzał Fujinon 23 f/2. Urwał nać! Przecież to takie same parametry, jak w X100T! Koniecznie musiałem wybadać ten obiektyw i dopadłem go w najprostszy możliwy sposób – pozbyłem się nieszczęsnej 18-tki i kupiłem go całkiem niedawno. Zanim to się stało, na rynku już zadebiutował Fujinon 50 f/2. Na Pieronka! To mogło być właśnie to, czego potrzebowałem. Skontaktowałem się więc z polskim oddziałem Fujifilm, zwierzyłem się, że mam już 23-kę i w sumie to byłoby super, gdybym mógł sprawdzić te dwa kolejne obiektywy, tak żeby je sobie porównać, zrobić jakieś ciekawe (mam nadzieję) zdjęcia i zarwać kilka nocek pisząc na ich temat niniejszą recenzję. „Nie ma sprawy, fajny pomysł, wysyłamy…”
Wygląd i jakość wykonania
Mam przed sobą klasyczną analogową lustrzankę Fujica ST701, pochodzącą z lat siedemdziesiątych. Jej obiektyw o tajemniczej nazwie Auto Revuenon, która absolutnie nic mi nie mówi, jest zapewne równie leciwy. Wyglądem przypomina on jednak wspomniane Fujinony, mocno nawiązujące do estetyki retro. Nie jest żadnym zaskoczeniem, że Fuji lubi sięgać do przeszłości we wzornictwie swoich produktów, co w erze wszechobecnej ultranowoczesnej ajfonopodobnej stylistyki paradoksalnie wnosi pewien powiew świeżości. Tak, obiektywy przypominające czterdziestoletnie pleśniaki ze strychu dziadka, po prostu wyglądają oryginalnie na tle większości innych współczesnych szkieł, do których nudnego wyglądu nikt nie przywiązuje uwagi. Być może kiedyś będę rzygał tym całym sprzętowym wintydżem, ale póki co jeszcze mi się on nie znudził, więc cała trójka omawianych szkieł trafia w moje gusta i świetnie komponuje się z korpusami systemu X – chyba najlepiej ze wszystkich innych obiektywów, jakie przeszły przez moje ręce. Są ładne i dostępne w dwóch kolorach: czarnym i srebrnym.
Fujinony te cechuje charakterystyczny kształt obudowy, której największa średnica przypada w okolicach bagnetu i zmniejsza się stopniowo co kilka milimetrów w kierunku przedniej soczewki. To właśnie ta forma nawiązuje do starych obiektywów i dziś jest już bardzo rzadko spotykana. Niektóre nowe Pentaksy (zdaje się, że też jakiś zoom) czy m.ZD Olympusa, z którymi nawet miałem do czynienia, są nielicznymi wyjątkami. Zdaje się, że tylko Fuji wyposażone są w pierścienie przysłony, co przede wszystkim daje im przewagę funkcjonalną, ale też dodaje kilka dodatkowych punktów do estetyki, moim skromnym zdaniem. Naturalnie na obiektywach znajduje się jeszcze pierścień ręcznego ustawienia ostrości, który niczym szczególnym się nie wyróżnia. I to tyle – żadnych przełączników, przycisków funkcyjnych, podziałek odległości itp. Powiedziałbym, że to taki retro minimalizm. Rozmiar też jest dość miniaturowy, co bardzo mnie cieszy. W rzeczywistości te obiektywy sprawiają wrażenie mniejszych, niż można byłoby wywnioskować z ich produktowych ilustracji – takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Nie są może tak małe, jak XF 18 f/2, będący w zasadzie naleśnikiem, ale już XF 35 f/1,4 jest już od nich odrobinę większy (może za wyjątkiem 50-tki, która jest o kilka milimetrów dłuższa, ale ma mniejszą średnicę, więc trudno to jednoznacznie ocenić). Natomiast XF 23 f/1,4 i XF 56 f/1,2 to już są potężne kloce w porównaniu do tych maleństw. Wszystkie trzy Fujinony mają niemal identyczny kształt, ale różnią się o kilka milimetrów długością; 35-tka jest najkrótsza, dalej plasuje się 23-ka, zaś 50-tka jest największa. Ta ostatnia ma też odrobinę większą średnicę gwintu do mocowania filtrów. Różnice są jednak niewielkie i nie wyobrażam sobie, aby mogły sprawić, że ktoś uznałby któreś z tych szkieł za zbyt duże.
Konstrukcja tych obiektywów jest w pełni metalowa, przynajmniej z wierzchu i daje wrażenie bardzo wysokiej jakości wykonania. Nic się nie ugina, nie ma luzów, nic nie trzeszczy ani nie skrzypi. Pierścienie przysłony pracują miodzio – nie za lekko, nie za ciężko, z przyjemnym odczuwalnym skokiem i satysfakcjonującym klikiem. Pierścienie ostrości również ruszają się płynnie i z odpowiednim oporem. Nie ma tam żadnego mechanicznego przeniesienia ruchu bezpośrednio na soczewki, a jedynie czujniki sterujące autofocusem, ale i tak wrażenia są pozytywne. A jako że i tak nigdy nie ustawiam ostrości manualnie w obiektywach, które mają AF (no bo po co?), to nawet mnie specjalnie nie interesuje, co tam siedzi w środku. Ma działać i tyle. Obiektywy mają oznaczenie WR, co oznacza, że są odporne na niekorzystne warunki atmosferyczne, więc czy deszczy, czy pył, czy mróz powinny dać sobie radę bez żadnego uszczerbku. Gumowe uszczelki są widoczne wokół bagnetu, a i wewnątrz, poza zasięgiem wzroku, też pewnie jakieś są. Jaka jest ich skuteczność, to nie wiem, bo nie sprawdzałem. Oryginalną osłonę przeciwsłoneczną miałem tylko do XF 23 f/2 – pozostałe dwa obiektywy zostały mi dostarczone bez nich (aczkolwiek 50-tka tak mi się spodobała, już po odesłaniu szkieł nabyłem ją drogą kupna – przepraszam za spoiler – i stąd wiem, jaka osłona znajduje się w zestawie). Są one plastikowe, ale tandetą nie śmierdzą, a mają bardzo fajny kształt i rozmiar, przez co śmiało można z nich korzystać. Dekielki zaś wyglądają jak… dekielki.
Autofocus
Bez zbędnego wstępu i ceregieli oświadczam, że wszystkie te trzy szkła są naprawdę zwinne. Nie mierzyłem tego, ale chyba nie skłamię za bardzo, jeśli stwierdzę, że są to najszybsze obiektywy Fuji, jakich dotychczas używałem. Są między nimi drobne różnice: XF 23 jest piekielnie szybki, XF 50 niemal mu nie ustępuję, a o XF 35 powiedziałbym, że jest po prostu szybki. Bladego pojęcia nie mam, czy to jest poziom zbliżony do lustrzankowych reporterskich dużych czarnych armat. Raczej nie ma to większego znaczenia, bo typowy foto-Ziutek fotografujący takim sprzętem i tak uzna wszystko inne za powolne niczym żółw cierpiący na zatwardzenie. Ja jednak jestem pod ogromnym wrażeniem sprawnością działania tych uszczelnionych Fujinonów. Kultura pracy autofocusu również stoi na wysokim poziomie, bo mechanizm jest cichy, nie wprawia obiektywów w wibracje, nie jeździ niepotrzebnie po całym zakresie (aczkolwiek to może być bardziej zasługa detekcji fazy na matrycy aparatów, z którymi używałem tych szkieł). Spokojnie można używać tych obiektywów do kręcenia materiału wideo, co jest niemal rewolucyjne, biorąc pod uwagę dotychczasowe „osiągnięcia” Fuji w tej materii.
Nie będę się za bardzo produkował na temat szybkości działania AF, gdyż cokolwiek bym nie napisał, i tak byłyby to wyłącznie moje subiektywne wrażenia. Zamiast płodzić kolejne długie akapity tekstu, postanowiłem nagrać krótki klip pokazujący autofocus w akcji i zamieścić go w filmiku podsumowującym tę recenzję. Nie wystarczyło mi czasu na przetestowanie wszystkiego we wszelkich możliwych kombinacjach, wiec skupiłem się głównie na pracy AF-S w warunkach słabego oświetlenia. Doszedłem do wniosku, że te obiektywy w dobrym oświetleniu są tak błyskawiczne, że każdy powinien być w pełni zadowolony z ich osiągów. Ciekawsze zaś będzie porównanie ich w dużo bardziej wymagających warunkach. Trochę dokładniej przyjrzałem się za to XF 23, bo prześwietliłem również AF-C w trybie zdjęć seryjnych oraz w wideo, ale rezultaty tych „badań” opublikuję niebawem. Mam pomysł na kolejną recenzję innego sprzętu, który już przetestowałem razem z XF 23. Wszystko w swoim czasie…
Jakość obrazu
Nie fotografowałem tablic testowych, nawet nie robiłem żadnego wymuszonego porównania w żadnych w miarę kontrolowanych warunkach Moja ocena tego, jak te szkła rysują, opiera się tylko i wyłącznie na analizie normalnych zdjęć wykonanych w rzeczywistych sytuacjach – zdjęć, których nie wstyd mi tutaj pokazać, nawet jeśli nie mają żadnej szczególnej wartości artystycznej. Może w ten sposób nie wykryłem wszystkich ewentualnych wad optycznych tych obiektywów, ale wolę sprawdzać sprzęt w jego prawdziwych zastosowaniach. Obiektyw ma być na tyle dobry, aby umożliwić zrealizowanie danego zadania i nie interesuje mnie, jak sobie poradzi w czymkolwiek innym. Dla mnie te szkła mają zapewnić dobrą ostrość w całym zakresie, w razie potrzeby jakąś delikatną separację tła, możliwość wykonania zdjęcia z ręki nocą i oszczędzić mi zniekształceń wymagających późniejszego korygowania. I moje oczekiwania w najmniejszym stopniu nie zostały zwiedzione.
Wnikanie w subtelne różnice występujące pomiędzy tymi obiektywami pozostawię bardziej dociekliwym testerom. Ja nawet tych różnic nie byłem w stanie dostrzec ani zmierzyć. Na tyle, na ile mój wzrok pozwala, oceniam wszystkie te trzy Fujinony jako porównywalnie ostre. Od pełnej dziury oferują one rozdzielczość, która jest dla mnie więcej niż satysfakcjonująca, a wraz z przymykaniem przysłony robi się jeszcze lepiej. Być może są to najostrzejsze szkła, jakie kiedykolwiek miałem, co i tak nie ma znaczenia, po przekroczeniu poziomu wystarczającej rozdzielczości dalszy zysk przestaje być w praktyce odczuwalny. Nie dostrzegłem żadnych niepokojących objawów niedostatecznie dobrej pracy pod światło, nawet bez użycia osłon przeciwsłonecznych. Zniekształcenia geometryczne również nie zwróciły mojej uwagi, podobnie jak winietowanie. Albo nie występują wcale, albo są pomijalne, przynajmniej w JPEGu. Ech, ciężko się pisze o sprzęcie, któremu trudno cokolwiek zarzucić. Jak się nie ma do czego przyczepić, to człowiek się zastanawia, czy przypadkiem nie popłynął za bardzo w tych zachwytach i czy nie zostanie posądzony o brak obiektywizmu. Ale tutaj naprawdę wszystko jest do bólu poprawne. Nawet chciałbym się nad czymś popastwić, ale niczego takiego nie znalazłem.
Na osobne omówienie zasługuje sposób rozmycia obszarów poza głębią ostrości, czyli tzw. bokeh. Nie czuję się wystarczająco kompetentny, aby wypowiadać się w tej kwestii autorytatywnym tonem. Prawie wcale nie robię klasycznych aranżowanych portretów, a te zamieszczone tutaj poczyniłem wyłącznie na potrzeby recenzji, bowiem XF 50 przez większość użytkowników używany będzie jako obiektyw portretowy i po prostu nie chciałem pominąć tej kwestii. W pozostałych zdjęciach, jakie robię, o małą głębię ostrości jest bardzo trudno, nawet korzystając z bardzo jasnego szkła. Fotografując dążę raczej do tego, żeby dalszy plan nadawał głębszy sens obrazowi, rozszerzał jego kontekst lub nawet zmieniał znaczenie. Jeśli potrzebuję separacji tła, to tylko po to, żeby zwrócić uwagę widza na kogoś lub coś znajdującego się na bliższym planie. Zauważyłem, że wcale nie potrzebuję tego rozmycia tła aż tak wiele, żeby osiągnąć ten cel, więc dalsze jego rozmywanie niewiele wnosi do moich zdjęć. Stąd też nie rozumiem ludzi, którzy obiektyw traktują jako narzędzie do produkcji nieostrości, a nie do opowiadania historii. Jeśli zbyt dużą uwagę przykładasz do tego, co jest nieostre – a powinno być nieostre, aby nie zwracano na to uwagi – no to chyba coś tu jest nie tak… Ale co kto lubi – nie rozumiem, ale toleruję. Dla mnie bokeh z tych Fujinonów jest wystarczająco dobry. Łatwiej uzyskać go na 35 niż 23 mm, natomiast na 50 mm właściwie w ogóle nie trzeba się o niego starać, bo występuje prawie zawsze, o ile nie fotografujemy krajobrazów.
Zdjęcia tu zamieszczone to głównie JPEGi prosto z puszki, za wyjątkiem dwóch RAWów, które odpowiednio podpisałem. Część zdjęć delikatnie przyciąłem, wyprostowałem poziom lub perspektywę, ale nie wprowadzałem żadnej dodatkowej korekty winietowania, dystorsji, aberracji chromatycznych itp. Tej samej zasady trzymałem się też w przypadku zdjęć zamieszczonych w materiale wideo zamieszczonym na końcu. Ze względu na ograniczoną przestrzeń między akapitami, część zdjęć znajduje się tu na stronie, a wszystkie pozostałe pozostałe przemyciłem do wspomnianego filmiku. Mam nadzieję, że nie rzuca się w oczy dysproporcja w ilości zdjęć z poszczególnych obiektywów, bo choć każdemu z nich poświęcił sporo czasu, to nie z każdego z nich korzystałem w równym stopniu.
Podsumowanie
To moja pierwsza recenzja poświęcona wyłącznie obiektywom – w dodatku trzem na raz. Dla mnie było to spore przedsięwzięcie, może nawet nieco zbyt ambitne na początek. Coś takiego chodziło mi jednak po głowie od dłuższego czasu, więc musiałem w końcu spróbować. Zabawa była przednia, bo fotografowanie tymi obiektywami to czysta przyjemność. Który z nich okazał się najlepszy? Nie da się odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Każdy z nich jest równie dobry, ale nie do wszystkiego. 50-tka, którą po zakończeniu testu zdecydowałem się kupić na własny użytek, ma dość wąskie zastosowanie. Nie umiem nią robić zdjęć na ulicy, za to do portretów jest wyśmienita. Myślę, że dzięki niej będę ich robił dużo więcej. Z kolei 35-tka fajnie sprawdza się jako jeden obiektyw do wszystkiego, będący kompromisem pomiędzy szkłem portretowym a szerokokątnym. Natomiast 23-ka to mój wół roboczy na ulicę, który nadaje się do reportażu, krajobrazu i architektury. W moim przypadku XF 23 właśnie i XF 50 okazały się strzałem w dziesiątkę, ale jeśli szukasz tylko jednego obiektywu z tej trójki, prawdopodobnie XF 35 będzie rozsądnym wyborem. Polecam z czystym sumieniem, aczkolwiek muszę zaznaczyć, że nie są to tanie zabawki.
Na koniec pozwoliłem sobie na mały eksperyment, a mianowicie na krótki materiał wideo w ramach podsumowania recenzji. Trochę tam ględzę, częściowo o tym samym co w tekście, ale z inaczej rozmieszczonymi akcentami. Niektóre kwestie rozwinąłem nieco bardziej, o innych tylko napomknąłem. Chciałem, żeby to było coś innego, niż tylko streszczenie. Jeśli ta formuła się sprawdzi, podobnych klipów będzie więcej.
Marcin
Super test,świetny tekst. Czekam kiedy X-E3 wpadnie w Twoje ręce.
epicure
Dzięki 🙂 Póki co muszę jeszcze skończyć recenzję dwóch innych aparatów. Ale X-E3 jest na liście…
Ariel
Ciekawy test/artykuł z dobrze ilustrującymi zdjęciami. Bardzo mi pomógł w naprowadzeniu jaki system wybrać, m43 czy APSC właśnie Fuji. Dziękuję i pozdrawiam.
epicure
Cieszę się 🙂 Pozdrawiam