Żelazne zasady

Fotograficzne rzemiosło to trudna sztuka. Ewentualnie sztuka fotografowania to trudne rzemiosło. Oba te twierdzenia są o tyleż prawdziwe, co fałszywe. Z całą pewnością w samej czynności nazywanej fotografowaniem nie ma nic trudnego, a przynajmniej nic trudniejszego od mycia zębów – każdy przecież to robi. No dobra, nie każdy… Niemniej jednak każdy może to robić przy minimalnym udziale chęci, a czasem nawet wbrew chęciom, ale w wyuczonym odruchu. Prawdziwe z kolei jest to, że teoria fotografii zawiera przynajmniej kilka dość trudnych do zrozumienia twierdzeń, które przysparzają problemów nawet tym, co na praktyce fotograficznej zjedli zęby (oni są zwolnieni z mycia). Właściwie tych twierdzeń jest cała masa – żelaznych reguł, których należy się trzymać, by zrobić zdjęcie życia. Większość z nich to niestety pospolite farmazony.

Bombardowanie bzdurami rozpoczyna się de facto jeszcze zanim rozpoczyna się fotografowanie, bo nie da się przecież fotografować bez aparatu. Trzeba go najpierw kupić, co otwiera szerokie pole do popisu wszelkiej maści „doradcom”. Oni doskonale wiedzą, jakich zasad należy się trzymać, aby dokonać jedynie słusznego wyboru. Matryca oczywiście jak największa, najlepiej „pełna klatka” (zwana niegdyś małym obrazkiem właśnie stąd, że ten format daleki jest od pełnego…) – ta plastyczność, ta dynamiczność, ta detaliczność, ta mistyczność… A jaka obiektywiczność? Znaczy… jaki obiektyw? To proste: duży, czarny (czasem biały, jeśli zdecydujesz na przynależność do pewnej sekty) i drogi. Musi być doskonały optycznie, o znikomej dystorsji, aberracji chromatycznej i sferycznej, z perfekcyjnie skorygowanym winietowaniem, komą i astygmatyzmem. Sprzedawca musi cię znienawidzić, kiedy będziesz przeprowadzał kilkugodzinny test sklepowy, przebierając we wszystkich sztukach dostępnych akurat na zapleczu, by wybrać ten jeden idealny egzemplarz. A gdy już wybierzesz…

…możesz zaczynać! Tylko pamiętaj, nigdy nie fotografuj pod słońce. Zdjęcia wtedy wyjdą niedoświetlone, ponieważ będą prześwietlone. Hmm… Generalnie wszystko sprowadza się do tego, że po prostu będą pozbawione kontrastu, gdyż kontrast jest zbyt duży. Hmm… Jeśli już się uprzesz, to chociaż użyj lampy i doświetl pierwszy plan, ponieważ jest za dużo światła. Hmm… W zasadzie między godziną 6 rano a 7 wieczorem zostawiaj aparat w domu, bo zdjęć z tego żadnych nie będzie. Tylko o wschodzie i zachodzie słońca jest światło godne uwiecznienie go na karcie pamięci, tak zwana złota godzina i błękitna godzina. Od biedy możesz fotografować nocą, ale wówczas nigdy nie zdejmuj aparatu ze statywu. Unikniesz wtedy zaszumionych zdjęć, które są złe z definicji (szum jest grzechem, a Pan dał nam wykresy na Optycznych nie po to, byśmy bałwochwalili ciapki i ziarnistość). Gdyby zachciało ci się fotografować ludzi, nigdy nie rób tego obiektywem szerokokątnym, chyba że chcesz ich upodobnić do Quasimodo. Odsuń się co najmniej na 50 metrów, aby przypadkiem nie uwypuklić nosa zbyt bliską perspektywą. Jeśli trafi ci się do sfotografowania ktoś, kto nawet z daleka ma duży nos, wykorzystaj odległość i po prostu ucieknij.

Puentując, „mądrości doradców” sugeruję zebrać do kupy i rozbić o kant dupy. Tytułowe żelazne zasady to fotograficzny eco-driving dla panów w kapeluszach. Jeśli chcesz mieć z fotografii jakąkolwiek frajdę, zabaw się w rajdowca. Zjaraj gumy, spal sprzęgło, zalicz dachowanie… Czyli fotografuj w samo południe, prosto pod słońce, kieszonkowym aparatem z małą matrycą (a najlepiej smartfonem), podejdź do ludzi jeszcze bliżej. Zamieszczone tu zdjęcia może nie do końca obrazują o co chodzi, ale przynajmniej dwie reguły udało mi się na nich złamać. No i przy okazji już nie muszę się zastanawiać, jaki błyskotliwy tekst wymyślić, aby wrzucić te zdjęcia na bloga. Bo tekst jakiś ponoć być musi, taka jest żelazna reguła blogowania.